Pielęgnacja skóry ust jest dla mnie bardzo ważna. Lubię wyraziste szminki, często matowe, które nie dość że same wysuszają wargi to jeszcze po nałożeniu doskonale podkreślają wszystkie istniejące wcześniej suche skórki. Dzięki regularnym peelingom i zestawowi kosmetyków na każdą okazję, nie mam z tym jednak problemów :) Dziś chciałabym pokazać Wam mój „system” dbania o usta.
Oczywiście, taka garść produktów nie jest mi wcale na co dzień potrzebna – Tisane to zresztą tylko puste opakowanie, a Carmexa Moisture Plus (w sztyfcie) został mi dosłownie milimetr. Jednak trzy kosmetyki to u mnie podstawa. Dlaczego tak wiele? - zapytacie.
A dlatego, że – przynajmniej w przypadku moich ust – bardzo ważne jest dla mnie zachowanie równowagi między emolientami (natłuszczaczami) a humektantami (nawilżaczami). Te terminy mogą być Wam znane z wpisów o pielęgnacji włosów lub ewentualnie cery i od razu powiem Wam, że w tym poście nie odkrywam z nimi niczego nowego.
Po prostu, parę lat temu zauważyłam, że dla moich warg jedna pomadka ochronna (choćby była nawet najdroższa i najlepsza) to za mało. Po początkowym, świetnym działaniu zaczynałam zauważać suche skórki, pierzchnięcie, a nawet pękanie, którym nakładany ze zdwojoną gorliwością kosmetyk nie umiał zaradzić. Wówczas nie wiedziałam jeszcze o istnieniu takich grup półproduktów, które mogą mieć bardziej natłuszczające czy nawilżające działanie: składniki dzieliły się dla mnie wtedy na „dobre” i „złe” ;) I nie mogło mi się zmieścić w głowie, czemu jedna pomadka może najpierw tak ładnie pielęgnować usta, a po jakimś czasie przestać działać – zastanawiałam się nawet czy usta mogą się przyzwyczaić do działania kosmetyku ;D Śmiać mi się chce, jak teraz o tym pomyślę.
Teraz wiem już, że produkty do pielęgnacji ust mogą działać na dwa sposoby: albo je chronić i natłuszczać, albo nawilżać i pobudzać ukrwienie. Oczywiście, żaden kosmetyk nie robi tylko jednej z tych rzeczy – mowa bardziej o tym, co w jego działaniu przeważa.
Jeśli chodzi o wybór kosmetyków ochronnych, typowo emolientowych, to jest ich znaczna przewaga na rynku. Niezwykle popularne masełka i pomadki Nivea, kultowy balsam Tisane, a także pomadki Alterra czy Sylveco oparte są na olejach, olejkach, woskach i parafinach (tu warto przypomnieć genialny produkt do ust, którym jest zwykła biała wazelina kosmetyczna). Kosmetyki te otulają wargi tłuszczową kołderką, są idealne w okresach najgorszego mrozu.
Do produktów lekkich, humektantowych, zaliczymy na przykład wszystkie odmiany Carmexów, Carmex Moisture Plus, Blistex oraz najprawdopodobniej ciekawy produkt Lovely, o którym na razie tylko czytałam – w ogóle nie kojarzę go z rossmannowskich szaf... W każdym razie, produkty te mają zwykle w składzie glicerynę, aloes, a nawet maleńkie stężenia kwasów (wiele z nich w stężeniach niższych, niż te służące do złuszczania działa właśnie nawilżająco). Tych produktów używam, gdy aplikowany raz, drugi, piąty i dziesiąty „tłuścioch” przestaje choćby w najmniejszym stopniu pomagać – co u mnie zdarza się dość często.
Kolejną rzeczą, która zmieniła moje podejście do pielęgnacji ust było – wyczytane chyba na Lusterku Em – wyznanie, że ona ma kilka masełek Nivea, które trzyma w różnych miejscach (przy łóżku, na biurku, w torebce, w pracy, w kurtce i tak dalej). Dziś wydaje mi się to najnaturalniejszą rzeczą pod słońcem, ale wtedy byłam bardzo zdziwiona, że można tak robić... przynajmniej do momentu, gdy przypomniałam sobie ile razy poszłam gdzieś bez torebki, w której był mój jedyny balsam. Albo zostawiałam płaszcz w szatni, balsam w jego kieszeni, a wysuszone na wiór usta domagały się opieki. Takich i podobnych sytuacji miałam mnóstwo, więc w końcu poszłam po rozum do głowy i uzupełniłam zapasy od dwa dodatkowe produkty. Ja mam zawsze jeden w torebce, jeden w płaszczu i jeden na biurku. Ich wybór i lokalizacja nie są zresztą przypadkowe ;)
Jeśli chodzi o wszelakie tłuściochy do ust, to dla mnie nic więcej niż masełka Nivea nie jest potrzebne do szczęścia. Choć działaniem nie różnią się, jak dla mnie, od większości produktów na rynku, to ich obłędne zapachy kupują mnie w całości. Poza tym masełka są tanie, bardzo wydajne, łatwo dostępne (także w promocji) i są w puszkach, do których mam totalną słabość :P Jedyny minus? Nabieranie produktu palcem. Nie wyobrażam sobie robić tego na przystanku, w tramwaju, na uczelni i generalnie w żadnej sytuacji, gdy nie mogę szybko umyć rąk. Więc moje masełko Nivea z wanilią i makadamią mieszka na moim biurku :) Wcześniej miałam wersję karmelową i jej zapach był dla mnie jeszcze cudowniejszy, jednak jeszcze długo do niej nie wrócę: obecne opakowanie wystarczy mi pewnie znowu na rok :P
Na marginesie, Tisane zrobił mi z ust masakrę. Suche, spękane, łuszczące się grubymi płatami usta – KOSZMAR. Rozumiem, że u wielu osób sprawdza się doskonale, ale ze mną stworzył wybitnie niezgrany zespół.
Wśród produktów humektantowych niezmiennie używam wyłącznie Carmexów. Blistex pachnie dla mnie gorzej, a na ustach „czuć go chemią” - a na dodatek zawiera w składzie Alcohol denat. :/ Carmexy nie pachną fiołkami, ale jednak lepiej – no i nie mają reszty wymienionych minusów. Miałam już wersję klasyczną, wiśniową, truskawkową i jaśminową i szczerze powiedziawszy, przez każdą kompozycję zapachową przebija mi ta kamfora – a taki „duet” jest dla mnie gorszy niż kamfora sama w sobie. Dlatego obecnie trzymam się wersji klasycznej :)
Warto zauważyć, że Carmexy dostępne są w trzech wariantach (słoiczku, tubce, sztyfcie), które kosztują tyle samo, choć zawierają różne ilości produktu – odpowiednio: 7,5 g, 10 g, 4,25 g. Nietrudno więc wywnioskować, że zakup sztyftu opłaca się najmniej, a tubki najbardziej i ja właśnie ją zawsze wybieram. Carmex w tubce mam zawsze w torebce :)
Po lewej klasyczny Carmex w tubce, po prawej - Carmex Moisture Plus w odcieniu Clear (drugi to Pink) |
Jak widać na zdjęciu, zawartość tubki jest dość gęsta, a przy niższych temperaturach zdarzało mi się mieć problem z wydobyciem produktu pod koniec opakowania. Dlatego w kieszeni płaszcza noszę trzeci rodzaj kosmetyku: sztyft. Tu już znacznie mniejszą wagę przykładam do typu pomadki i staram się w miarę możliwości testować nowe produkty. W tym roku wybrałam Carmex Moisture Plus – balsam typowo humektantowy, o bardziej eleganckim opakowaniu (przynajmniej w porównaniu do oryginalnego produktu) i szalenie mało wydajny (2 g!) :P Teraz już go prawie skończyłam, a od Gwiazdki czekała w kolejce znaleziona pod choinką brzozowa pomadka ochronna z betuliną od Sylveco. Z tego, co zdążyłam się zorientować – ma raczej kiepskie opinie, w przeciwieństwie do entuzjastycznych recenzji zebranych wokół jej peelingującej odpowiedniczki z dodatkiem cukru. Tak jak wspomniałam, kosmetykiem z kieszeni ratuję się głównie w podbramkowych sytuacjach, więc jeśli Sylveco nie będzie pogarszało stanu moich ust, to się polubimy :)
Poza wyżej wymienionymi, przetestowałam w ostatnich latach pewnie dziesiątki balsamów. Niezliczone pomadki Bebe, Nivea i Alterry, różne wersje balsamu Tender Care od Oriflame i jego miodowo-woskową kopię z Avonu, kokosowy balsam Ziai, pomadkę Neutrogeny i co najmniej jeden losowy no-name z apteki... na jakąś pozytywną wzmiankę zasługuje moim zdaniem tylko Alterra i Avon :) Wiem oczywiście, że jest jeszcze wiele ciekawych sztyftów do wypróbowania – w pierwszej kolejności chciałabym przetestować drugie Sylveco, Maybelline Baby Lips oraz pomadki AA i Eveline. Wśród tłustych masełek moją uwagę przykuwa głównie Bielenda, a wśród typowych nawilżaczy – wspomniane Lovely. Niestety (albo i stety :D) w moim trybie korzystania z trzech produktów naraz starczają mi one na baaardzo długo (masło na rok albo i dłużej!), więc testy są przez to niezwykle spowolnione ;) Dlatego post na ten temat wróci pewnie nieprędko. Mam nadzieję, że do tego czasu ten przyda się jak najbardziej :)
ja mam balsam nivea i bardzo go lubie:) teraz jak siedze w domu na urlopie moje usta są w super kondycji niewiele im trzeba inna sprawa jak chodze do pracy ciekawe to od stresu zależy ?
OdpowiedzUsuńNie pomyślałabym o tym :D A nivee też męczyłam z rok :D
OdpowiedzUsuńU mnie najlepiej się sprawdza Alterra i wszelkie samoróbki na bazie olejów lub masło kakaowego. Także masło kakaowe solo, albo masło mango. Pomadki Nivea i Carmexy w ogóle mi z kolei nie pasowały. Sylveco mnie ciekawi:)
OdpowiedzUsuńNie używam zbyt wielu preparatów do ust, bo najczęściej nie mam z nimi problemów ale rzeczywiście w zimę lub upalne lato potrzebują pielęgnacji, dzięki za propozycje.
OdpowiedzUsuńWyczerpujący wpis :) Przyznam szczerze, że w kontekście smarowideł do ust nigdy nie zastanawiałam się nad ich emolientowością/humektantowością (słowotwórstwo). Ale również mam je rozsiane po domu, choć zdarza mi się iść specjalnie do torebki (mając ją gdzieś dalej) po mojego EOSa. Moje usta wybitnie się z tymi jajeczkami polubiły, co mnie zdziwiło, gdyż opinie zwykle są słabe. Carmexy lubię za działanie (miałam kilka tubek, słoiczek i sztyft ten żółty), ale smak i zapach dla mnie nie do przejścia :(
OdpowiedzUsuń