Oto pustelnik. Na pierwszy rzut oka widać przede wszystkim ukwiała, ale organizmy te żyją w symbiozie i człowiek z połowiczną wiedzą powie: oto krab pustelnik i jego ukwiał. Ale prawdziwy ekspert będzie wiedział, że „krab” i „rak” to tylko nazwy potoczne, a pustelniki to po prostu dziesięcionogi i z krabami są jedynie spokrewnione. | źródło |
Zacznijmy od banału: nie każdy musi znać się na wszystkim. A jeśli coś akurat leży w kręgu naszych zainteresowań i wydaje nam się, że sporo na ten temat wiemy – nie mamy obowiązku bycia mistrzami w tej dziedzinie i niewiedza niczego nam nie ujmuje. Bardzo ciekawie w podobnym temacie wypowiedział się swego czasu Mark Manson, bo jak się okazuje – nawet banały czasem jakoś nam umykają lub zostają przysłonięte przez bardziej wyraziste, a niekoniecznie prawdziwsze stwierdzenia.
Jak widać na powyższej ilustracji, powszechnie uważa się że każdy Polak zna się na polityce, medycynie, Bayernie Monachium, muzyce, budownictwie, piłce nożnej i public relations, a od czasu katastrofy w Smoleńsku Polska jest też jedynym w swoim rodzaju krajem, w którym 38 milionów obywateli zna się na lotnictwie.
Problem zaczyna się jednak dopiero wtedy, gdy o naszej niewiedzy zapominamy. Wypieramy ją z naszej świadomości lub przykrywamy ją grubym kobiercem strzępków informacji ze źródeł, wśród których najwiarygodniejszym jest Wikipedia. Dla kogoś, kto w danej dziedzinie jest laikiem albo neofitą, bardzo łatwo jest napisać przemawiający do niego tekst będący w istocie pseudonaukowym bełkotem obliczonym na to, by mądrze wyglądać, wzbudzać emocje i zbierać poklask.
Słyszeliście kiedyś o związku DHMO? Na podlinkowanej stronie dowiecie się, że „jest [on]
głównym składnikiem kwaśnych deszczów, przyczynia się do
zwiększenia efektu szklarniowego na Ziemi, może być przyczyną
poważnych poparzeń, współuczestniczy w procesach erozji gleb,
przyspiesza korozję i rdzewienie wielu metali, może spowodować
awarię urządzeń elektrycznych, zmniejsza skuteczność działania
hamulców samochodowych, został wykryty w komórkach nieuleczalnych
nowotworów złośliwych”. A media milczą!
Dla tych z Was, którzy są jeszcze
przed dzisiejszą kawą: DHMO to nic innego jak woda, a tekst na
stronie to kawałek satyry na powszechne ostatnio straszenie ludzi
czym popadnie.
Dokładnie tak wygląda dla naukowca
przeciętny tekst o szkodliwości szczepionek, cudownych
właściwościach pestek moreli, chem-trails i reszcie teorii
spiskowych. A nie, przepraszam, jest jedna podstawowa różnica:
tekst o DHMO to w zasadzie same fakty, na których dokonano prostej
manipulacji. Tymczasem w alt-medowych tekstach roi się od błędów
tak fundamentalnych, że ciężko mi czasem uwierzyć, że nie są
one pisane dla beki.
Pepsi Eliot (... która po rozpętanej w Internecie burzy usunęła post ogłaszający, że wirusów nie ma, bo nikt ich nie widział...) przespała wynalezienie mikroskopu skaningowego czy mikroskopów elektronowych w ogóle,
... Michał Tombak (który postuluje, że każdy z nas dźwiga 8 do 15 kg (!!!) kamieni kałowych w jelitach) był na wagarach, gdy mówiono o czymś takim jak perystaltyka czy niedrożność przewodu pokarmowego, ...
niejaki dr Simoncinni i/lub Jarek Kefir (patrz: ilustracja niżej) nie słyszeli o nowotworach takich jak czerniak, rak jasnokomórkowy nerki, różnego rodzaju guzach nadnerczy czy guzie Wilmsa.
Pepsi Eliot (... która po rozpętanej w Internecie burzy usunęła post ogłaszający, że wirusów nie ma, bo nikt ich nie widział...) przespała wynalezienie mikroskopu skaningowego czy mikroskopów elektronowych w ogóle,
... Michał Tombak (który postuluje, że każdy z nas dźwiga 8 do 15 kg (!!!) kamieni kałowych w jelitach) był na wagarach, gdy mówiono o czymś takim jak perystaltyka czy niedrożność przewodu pokarmowego, ...
niejaki dr Simoncinni i/lub Jarek Kefir (patrz: ilustracja niżej) nie słyszeli o nowotworach takich jak czerniak, rak jasnokomórkowy nerki, różnego rodzaju guzach nadnerczy czy guzie Wilmsa.
Screenshot z bloga Hipokrates2012. Tekst niejakiego Jarka Kefira. A Hipokrates to się w grobie przewraca... |
Przeciętny odbiorca tych wywodów nie zna się na ludzkiej biologii i metodologii badań naukowych na tyle, by bełkot odróżnić od sensownego rozumowania. Nie wyłapie wszystkich błędów, nawet jeśli choć część z nich rzuci mu się w oczy. I, chcę to z całą mocą podkreślić, nie świadczy to o owym przeciętnym czytelniku źle!
Zwykły Kowalski nie ma obowiązku znać się na medycynie, a jeśli nie dostrzega on błędów nawet w teoriach najprostszych do obalenia, to winić wypadałoby prędzej (choć oczywiście nie tylko...) nasz system edukacji. Jestem bowiem przekonana, że różnice między wirusami (jak na przykład wirus grypy) a bakteriami znajdują się nawet w programie podstawowej licealnej biologii, podobnie jak wyjaśnienie czemu antybiotyki działają jedynie na te ostatnie. Pomimo to wielokrotnie zdarzyło mi się być świadkiem narzekań na lekarza-konowała, który na grypę kazał położyć się do łóżka i dużo pić, „a antybiotyku nie dał!!!11”. Niech żyje licealne wkuwanie cykli rozwojowych mszaków!
Skoro nauka w szkołach tak leży, to
całe szczęście, że mamy Internet, prawda? Ano, tylko połowiczna.
Z zasobów sieci należy korzystać z rozsądkiem, a bardzo pomagają
w tym też usystematyzowane podstawy tematu, za który się
zabieramy. Inaczej łatwo wpaść w pułapkę, która zwie się:
przeczytałem to, więc tak jest. Może było to na Wiedzy
Bezużytecznej, może na jakimś blogu ;) albo fanpage'u, a może w
profesjonalnie wyglądającej (sic!) publikacji naukowej wyszukanej w
PubMedzie.
Prawda jest jednak taka, że krytyczne
czytanie tekstów naukowych to umiejętność, której nie nabywa się
łatwo i bez odpowiedniego przygotowania.
Gdyby ktoś był ciekaw, Mercola to (w uproszczeniu!) taki amerykański Michał Tombak. | źródło |
Niestety, wielu ludziom wydaje się, że umiejętność czytania ze zrozumieniem wystarcza do zgrywania internetowego eksperta od wszystkiego i wiecie co? Oni mają rację!
Zanim ktoś opierdzieli mnie, że linkując szarlatańskie blogi nabijam im wejścia, polecam spojrzeć na ich statystyki. Osiemnaście milionów tu, szesnaście milionów tam... zgroza! A spowodowany niniejszym wpisem tysiąc wizyt wte czy wewte nie robi im żadnej różnicy, biznes będzie się kręcił i bez tego.
Choć nie rozumiem (i nigdy nie zrozumiem!) osób celowo oszukujących te wszystkie tłumy, potrafię zrozumieć, co
kieruje ludźmi, którzy trafiają na strony tego typu. Wielu z nich
to cierpiący na straszne, często nieuleczalne choroby pacjenci czy
ich rodziny szukające przysłowiowej brzytwy, której mogliby się
chwycić. Wierzcie mi, regularnie zapisuję się do facebookowych grup
popularyzujących pseudonaukowe teorie wśród osób z takimi
problemami (i nie tylko), więc dzięki nim wiem co w trawie piszczy.
O pestkach moreli czy srebrze koloidalnym słyszałam, kiedy na topie była jeszcze dieta bezglutenowa i czystek –
o, taka jestem zorientowana! We wspomnianych grupach nie wypowiadam
się, nie trolluję, nie nawracam członków na jedyną słuszną
drogę ani nie robię screenshotów nawet największych popisów
ignorancji, bo wierzę w siłę placebo i jedyne z czym mam
problem, to metody zagrażające zdrowiu i życiu oraz odstawianie normalnej terapii na rzecz metod w stylu Ashkary czy odgrzybiania. Nie wierzę za
to w to, żeby internetowi bojownicy mogli cokolwiek zdziałać w
takich przypadkach ;>
źródło: xkcd.com |
W najbardziej beznadziejnych sytuacjach czytane przeze mnie dyskusje wyglądały tak, że publikacja o – dajmy na to – teście in vitro z lat siedemdziesiątych to była solidna podstawa i niezbijalny argument... podczas gdy inna publikacja, znaleziona zresztą w tej samej bazie prac naukowych, była oczywiście zrobiona na zlecenie koncernów farmaceutycznych, a kohortowe dane (zwróćcie uwagę, to prawie szczyt lewej piramidy z obrazka wrzuconego nieco wyżej!) zostały zapewne sfabrykowane. Czy da się tak dyskutować? Dlatego obserwuję w milczeniu. I tylko włos mi się na głowie jeży.
Nim i mnie posądzicie o zaprzedanie duszy konc... tfu, to znaczy diabłu, pozwolę sobie przypomnieć, że ja jestem „cała za naturą”. Moim hobby jest naturalna pielęgnacja, pisuję dla Was też o ziołach i generalnie staram się pokazywać na blogu, że mądrość ludu bywa mądrością obiektywnie... ale trzeba mieć na uwadze, że bardzo często bywa też zabobonem! Dla mnie granica jest jasna: albo udowodniono, że coś działa, albo nie. Jeśli widzę, że za danym składnikiem czy metodą są jakieś przesłanki (czyli dowody o klasie takich jak piramida po lewej, ale niestety blisko jej podstawy) mogę o tym napomknąć, mogę poeksperymentować na sobie, ale nigdy nie zastąpię tym medycyny, bo szkoda mi na to mojego zdrowia, czasu, energii i pieniędzy.
Ten tekst miał być krótką
notką o najczęstszych „naukowych” błędach jakie popełniacie
w tekstach z pogranicza kosmetologii (np. recenzjach kosmetyków),
ale jego wstęp rozrósł się tak niepomiernie, że zyskał objętość
sadystycznie długiego posta ;) Notkę oczywiście i tak w swoim
czasie napiszę i opublikuję, ale czułam potrzebę wyrzucenia z siebie tych przemyśleń.
Gorąco liczę, że tekst o tematyce
tak odmiennej od tego co zwykle Wam serwuję mimo wszystko Was
zainteresował – jeśli tak, dajcie mu lajka, udostępnijcie albo
podeślijcie komuś, komu Waszym zdaniem się przyda. Myślę, że
każdy z nas ma tę irytującą znajomą/znajomego, która na własne
teorie naukowe próbuje nawrócić każdego czy tego chcemy czy nie
;) Jeśli choć jeden procent czytających to osób znajdzie w sobie
tyle samokrytycyzmu by rozpoznać się w przedstawionym przeze mnie
wizerunku internetowego eksperta i zmieni coś w swoim myśleniu –
to już będzie coś!
A.
PS. Post nie przez wszystkich został zrozumiany zgodnie z moją intencją,
więc w jednym z akapitów postarałam się lepiej ująć swoje poglądy.
Mam nadzieję, że teraz już wszyscy są zadowoleni ;)
O tak, doskonale znam taką osobę, która ślepo wierzy w "oczyszczanie organizmu", teorie Tombaka i wegańską dietę bezglutenową (a przy okazji jeszcze klasyfikuje homoseksualizm jako uleczalną chorobę). I jeszcze czuje misję nawracania. Ja to nazywam "osobowością świadka Jehowy" :P
OdpowiedzUsuńZnam osobiście kilku świadków i z tego co zrozumiałam, to nie jest tak, że oni chodzą bo lubią, tylko tak nakazuje im ich wiara - dlatego mam do nich tym większy szacunek, że znajdują w sobie siłę, by ten nakaz spełniać! :) Dlatego staram się nawet w żartach nie nabijać się z tego, choć oczywiście wiadomo - mózg tworzy skojarzenia najkrótszymi ścieżkami... Ale dla mnie od dłuższego czasu rekordy wzbudzanej irytacji wzbudzają eksperci od wszystkiego (z ich doktoratami zrobionymi na Uniwersytecie Google ;D) i dziś po prostu pękłam ;)
UsuńO, dzięki za komplement!
OdpowiedzUsuńŚwietny tekst! Generalnie psychologia "nie znam się, to się wypowiem" jest podwaliną chaosu informacyjnego, który mam wrażenie zapanował nad światem : ) Naprawdę trudno wyłuskać cokolwiek prawdziwego z ton śmieci, jakie znajdują się w Internecie. Chyba jedyna receptą na to jest myśleć, myśleć, myśleć i ostrożnie wyrażać swoje poglądy - bo często właśnie mylimy opinie z faktami. Sama kiedyś się na tym złapałam - jako wielka entuzjastka szeroko rozumianej pomocy oddaję honorowo krew. Przy okazji jakiejś akcji namawiałam kolegę, żeby się przyłączył, opowiadając na swoim przykładzie, że to nic strasznego, że nic złego stać się nie może. Możecie sobie wyobrazić jak było mi głupio, jak na drugi dzień zobaczyłam swojego kolegę z czarnym siniakiem na pół ręki. Widać pielęgniarka przekłuła mu żyłę. Czułam, że trochę uprościłam swoją opowieść, że każdy jest inny i takie tam. Cóż, więcej myśleć, ostrożniej się wypowiadać : )
OdpowiedzUsuńO właśnie, "nie znam się, to się wypowiem" powinno było znaleźć się gdzieś w tekście, ale oczywiście ostatecznie mi umknęło ;) Jest jak mówisz, zwykła ostrożność byłaby receptą na niejedną gównoburzę w Internecie. Ja dokładnie wiem na czym się nie znam i mam nadzieję, że klikanie czerwonego krzyżyka w prawym górnym rogu opanuję w końcu do perfekcji ;)
UsuńOstatnio moi rodzice przywieźli z Gdańska czystek... ( xD ) i nie powiem, kusi mnie bardzo, żeby sobie zaparzyć i zobaczyć jak smakuje (stoi jeszcze nieotwarty)
OdpowiedzUsuńna szczęście są też nasiona chia, które pewnie szybciej przygarnę dla siebie ; )
Ja tak samo wierzę bardzo mocno w efekt placebo i nasz układ immunologiczny (o ile oczywiście idzie to w parze z terapią)
Mój pierwszy komentarz! Gratuluję bloga Aniu!
Czystek w smaku przypomina mi pokrzywę, ale jest wiele jego rodzajów i pewnie różnią się między sobą - mnie poczęstowała koleżanka, nie wiem jaki miała :(
UsuńPierwszy komentarz, a tyle radości! <3
Szkoda, że zniknął ten ładny obrazek z nagłówka ;) cóż, teraz każdy uważa się za eksperta po przeczytaniu paru słów w wikipedii czy jak napisałaś wyżej doktorat wujka Google :). Dziś przechodząc obok Rossmana na Groblej (tam gdzie jest fontanna) natknęłam się na salon Kemon a tam bezpłatne badanie pod kamerką skóry głowy :). Myślę, że warto o tym wspomnieć na blogu, niech dziewczyny sobie skorzystają. Ja nic nowego o swojej się nie dowiedziałam-przetłuszczająca się, używać szamponów do niej przeznaczonych, końcówki zdrowe
OdpowiedzUsuńNa razie udostępniłam info na facebookowym fanpage'u, bo mam teraz dużo pracy i na posty znajdę chwilę najwcześniej za półtora tygodnia :( Ale dzięki wielkie!
UsuńPróbowałam dziś założyć bloga i poddaję się :) nie ogarniam tego bloggera kompletnie, skończyło się tylko na stworzeniu nazwy i wybraniu szablonu, także postów brak :)
OdpowiedzUsuń