Dziś typowo chwalipięcki post, w
którym pochwalę się nagrodą, jaką sprawiłam sobie za kolejny
miesiąc wytrwałości w moim wakacyjnym postanowieniu – o którym
z całą pewnością jeszcze tu napiszę! Tym razem pozwoliłam sobie
wydać 20 € w jednym z niemieckich Drogerie Marktów. Oczywiście
dokonanie wyboru z kilometrowej listy marzeń było dla mnie iście
tytanicznym wysiłkiem, ale jakimś cudem dałam radę mu podołać.
Oto moje zdobycze do twarzy: krem na dzień Alverde z dziką różą
oraz peeling enzymatyczny Balea plus mały bonus ;)
Alverde (podobnie zresztą jak
rossmannowska Alterra) konserwuje swoje produkty potencjalnie
wysuszająco-drażniącym alkoholem etylowym. Należę do tych
pechowców, którzy go nie lubią i dlatego wybór kremu z szerokiej
gamy Alverde był bardzo prosty: ten jako jedyny ma go tak daleko w
składzie (na siódmym miejscu). Były i takie, co miały go na
drugim (zaraz po wodzie), ba! nawet wariant Ultra Sensitive miał go
dużo wyżej. Więc mój wybór padł na Alverde z dziką różą
przeznaczony do skóry suchej.
Peelingi enzymatyczne po prostu
uwielbiam testować, a ten firmy Balea oparty jest na papainie –
enzymowi papai, który sprawia, że owoc ten nadaje się do robienia
domowych peelingów. Poza tym ma mnóstwo dobroci w składzie, niską
cenę i niewielką (50 ml) pojemność – więc w razie czego
pozbędę się go bez żalu.
Dodatkowo tak prawie w temacie –
sprawiłam sobie śliczny pędzel do rozcierania cieni z Ebelin! Od
dawna chciałam obkupić się ich pędzlami, ale postanowiłam
najpierw wypróbować jeden i wybrałam ten, którego brak najsilniej
odczuwałam: duże, puchate jajo :)
*
Znacznie więcej kupiłam kosmetyków
do włosów. Ponieważ jestem bardziej cero- niż włosomaniaczką, w
pielęgnacji cery mam kilka absolutnych hitów, dla których nie
szukam zastępstwa. Z włosami jest jednak zdecydowanie gorzej, są
humorzaste i wybredne, więc tu stawiam na różnorodność – stąd
poniższe zakupy:
odżywka do włosów Alverde z awokado,
nabłyszczająca kuracja Alverde z cytryną i morelą, profesjonalna
odżywka do włosów Balea z kofeiną oraz dwa olejki Alverde:
dedykowany do włosów z arganem i migdałem oraz przeznaczony do
ciała z dziką różą i rokitnikiem.
Odżywka Alverde została wybrana
podobnie jak krem do twarzy – według zawartości alkoholu w
składzie. Kurację zaś wybrałam ze względu na małe
nieporozumienie i choć jej skład na stronie DM mnie przeraził
(alkohol zaraz za wodą o_O) to dzięki szczęściu frajera załapałam
się na jej starszą wersję, o wiele przyjaźniejszą :)
Z firmą Balea nie ma tego problemu,
jednak jej produkty mają tendencję do ubogich składów, w których
substancje aktywne są bardzo nisko. Ta fuksjowa wersja jest pod tym
względem jedną z lepszych, a ponadto – dużo dobrego słyszałam
o kofeinie w pielęgnacji włosów. Czas to sprawdzić.
Co do olejków, to wiadomo chyba, że
żaden z nich nie wyląduje na skórze ciała ;) Wokół
migdałowo-arganowego krąży tyle legend, że po prostu musiałam go
mieć (mimo, iż odżywka z tej linii nie rzuciła mnie na kolana).
Bazę tego produktu stanowi olej sojowy i to samo tyczy się bodaj
wszystkich olejków Alverde... z wyjątkiem jednego:
różano-rokitnikowego. Chwyciłam go, bo jego głównym składnikiem
jest olej słonecznikowy, całkiem przez moje włosy lubiany.
Za wszystkie te zakupy zapłaciłam
21,60 €, co uważam za niezły interes – zwłaszcza, że zapas
odżywek i olejków do włosów wystarczy mi teraz na bardzo długo
(weźmy bowiem pod uwagę, że w międzyczasie używam obok nich
jeszcze masek). Pędzel również jest inwestycją „na przyszłość”,
a peeling enzymatyczny kosztował grosze. No i jako ceromaniaczka nie
mogłam nie kupić żadnego kremu, prawda?
Ta-daaam! Właśnie usprawiedliwiłam
się z wydania prawie bańki na same kosmetyki :D Błagam, powiedzcie
mi, że też to robicie!
Które kosmetyki interesują Was
najbardziej? Które opinie najchętniej byście przeczytały?
Niby od
przybytku głowa nie boli, ale jeśli chodzi o te do włosów
to w
sumie sama nie wiem od czego zacząć testowanie ;)
Chciałabym również zapowiedzieć, że
następny wpis okaże się raczej nie prędzej niż za tydzień z
powodu czekającej mnie sesji egzaminacyjnej ;] Do tego czasu mogę
też nieregularnie odpowiadać na Wasze komentarze. Mam nadzieję, że
mi to wybaczycie i... będziecie trzymać kciuki! :)
"nabłyszczająca kuracja Alverde z cytryną i morelą" - oj, marzę o niej :)
OdpowiedzUsuńOlejek z arganem jest cudny! :)
same fajne rzeczy ;) chcialabym wyprobowac cos z balea, ale ciekawi mnie tez krem do twarzy z dziką różą :)
OdpowiedzUsuńHej! A - ja tez tyle potrafie wydac ^___^! Moje zakupy włosowe w DM wygladaly podobnie pare miesiecy temu, choc wszystkie produkty juz zuzylam. GlanzHaarkur nawet wspominam niezle i chyba nawet zakupilabym ponownie, zamiast fioletowej odzywki kupilam maselko do wlosow z avokado, ktore je dociazylo, ale na moich wysokoporowatych wlosach jakos nie sprawdzilo sie, wygladaly dziwnie strąkowato i sucho, ale nieco stuningowane bylo swietne. Ciekawe jak odzywka. Balea kofeinowa mnie zaciekawilas - napisz jak wrazenia :) Olejek sanddorn przyznaje zuzylam do ciala i do mieszanek z kawa (peeling kawowy), raz chyba tylko na wlosach. I choc nie byl zly, wczesniej mialam inny w podobnej cenie, o duzo ladniejszym zapachu, wiec ponownego zakupu sie nie doczekal :)
OdpowiedzUsuńA na olejek arganowy narobilas mi naprawde ochoty !!! :) Co do twarzy - to te kwestie mam jakos ogarnieta i wiekszych potrzeb zakupowych nie odczuwam :)
Fajne zakupy - bedziemy czekac na twoje wrazenia z uzywania :)!