Jakiś czas temu słuchałam w mojej ukochanej radiowej Trójce ciekawej audycji o nowalijkach. Zwracała ona uwagę na to, że niektórzy z nas jak tylko zobaczą w kalendarzu „Pierwszy Dzień Wiosny” ruszają do sklepów szukać nowalijek i... dziwią się, że w marcu nie ma jeszcze krajowych rzodkiewek albo pomidorów ;))
Warto pamiętać, że rośliny – tak jak ludzie – żyją swoim rytmem. Gdy następuje zmiana pór roku, najpierw wypuszczą liście, potem pączki, kwiaty i dopiero na samym końcu owoce, którymi są przecież także pomidory czy papryka.
źródło |
Z tego powodu, gdy rozpieszczają nas dopiero pierwsze promienie wiosennego słońca, warto rozejrzeć się za zielonymi liśćmi: rukolą, rukwią wodną, szpinakiem czy botwinką. Można je po prostu umyć i kłaść na kanapce lub dorzucić do sałatki, albo przetworzyć i na przykład zapiec w tarcie.
Moją propozycją dla Was będzie pesto... ale nie takie całkiem zwyczajne :)
Zacznijmy od tego, że dla wielu osób pesto oznacza tylko jedno: pesto po genueńsku (pesto alla genovese). Ta potrawa to klasyczny włoski sos zrobiony z liści bazylii, orzeszków pinii, czosnku, parmezanu i oliwy z oliwek. Składniki te ucierało się w moździerzu (stąd zresztą nazwa sosu: od włoskiego pestare, czyli ucierać, miażdżyć), a sam sos można podawać z makaronem (np. płaskimi wstążkami trenette), na pieczywie czy nawet w zupach typu minestrone. W ubiegłym miesiącu skusiłam się w genialnym gdańskim bistro Kos na pesto z makaronem spaghetti i krewetkami: grało moim zdaniem fantastycznie!
Pesto możemy zrobić samodzielnie w pięć minut albo kupić. Jakiś czas temu w Biedronce było całkiem smaczne pesto alla genovese w kubeczkach takich jak od jogurtu, teraz zostało takie w słoiczkach, które mi szczerze mówiąc niezbyt smakuje. Pamiętajmy, że z powodu horrendalnej ceny orzechów pinii takie kupne pesto najczęściej ma ich tylko ułamek, resztę zastępuje się najczęściej nerkowcami.
Poza tradycyjnym pesto z Genui mamy wiele innych rodzajów pesto, jak choćby sycylijskie (tak zwane czerwone pesto – mało bazylii, dużo pomidorów, migdały zamiast pinii) czy kalabryjskie (paprykowe, dość ostre).
A co powiecie na nowalijkowe pesto polskie? :)
Moja propozycja:
- dwie szklanki świeżej zieleniny (u mnie dzisiaj króluje szpinak!)
- pół szklanki orzechów laskowych
- pół szklanki tartego twardego sera o pikantnym smaku, u mnie Grana Padano
- ćwierć szklanki oliwy z oliwek
- jeden ząbek czosnku
- świeżo mielony pieprz, sól morska
Jeśli mamy orzechy w łupinach, to łuskamy je i prażymy na suchej patelni, po czym zostawiamy do ostygnięcia, a następnie obieramy je ze skórki. Wstępnie siekamy je nożem.
Liście dokładnie umyć, wysuszyć (na przykład na wirówce do sałaty) i porwać na małe kawałki.
Wrzucić wszystkie składniki do blendera lub moździerza (w tym przypadku czosnek przecisnąć przez praskę). Ucieramy krótko: pasta nie ma być gładka, tylko z wyraźnymi grudkami poszczególnych składowych. Doprawić solą i pieprzem.
Pesto przechowujemy w lodówce, w szczelnie zamkniętym pojemniku i w taki sposób, by na jego powierzchni była warstewka oliwy (dzięki czemu nie będzie miało do niego dostępu powietrze). Ja rozwiązałam sprawę tak, że do swojego pesto dałam o wiele mniej oliwy, za to po każdym użyciu wygładzam jego powierzchnię i wylewam na nią jedną łyżkę.
Moje pesto obłędnie pachnie... nugatem, bo prażonych orzechów laskowych dałam naprawdę hojną ręką :) Przy takiej ilości czosnku na całe danie nie musimy martwić się o przykre wrażenia fundowane ludziom wokoło ;) Sam sos ma u mnie konsystencję bardzo gęstej pasty (bo, jak wspomniałam, dałam naprawdę mało oliwy), co było moim celem: pesto zrobiłam sobie z myślą o kanapkach ;)
Wróćmy jeszcze na chwilę do składników.
Wybór zieleniny jest doprawdy ogromny. Pesto ze szpinaku czy rukoli to wyjście „bezpieczne”, większość z nas wie czego się po takim wyborze spodziewać. Ja miałam ogromną chrapkę na rukiew wodną, ale po bezowocnych poszukiwaniach poddałam się i na Gdańskim Bazarze Natury kupiłam wielki pęk szpinaku z ekologicznego gospodarstwa. W internecie widziałam też przepisy wykorzystujące liście rzodkiewki, liście rzepy czy jarmuż – myślę, że im też na pewno dam szansę :)
W przypadku orzechów, to ja wybrałam nasze, polskie orzechy laskowe, ale oczywiście mogą być też inne: włoskie, nerkowce, a nawet pestki dyni. Co do sera, to tradycyjnie powinien to być ostry, pikantny ser – taki jak parmezan czy Grana Padano (czyli właśnie mój dzisiejszy wybór). Wśród polskich serów całkiem przyzwoicie zapowiada się Rubin Old Poland (twardy, dość pikantny) oraz ser lubuski. Ciekawy smak mógłby dać też ser przeworski, ze swoim miętowo-majerankowym aromatem.
Zamiast czosnku można dać świeży czosnek niedźwiedzi, a zamiast oliwy z oliwek – po prostu inny olej. Może lniany o charakterystycznym smaku? Może praktycznie neutralny rzepakowy? Zachęcam do Waszych eksperymentów! Ja z całą pewnością podejmę jeszcze niejeden, bo pesto po genueńsku nieco mi się już przejadło ;)
uwielbiam domowe pesto:) musze wypróbować Twój przepis koniecznie
OdpowiedzUsuńAle mi apetytu narobiłaś! Też kombinuję z różnymi składnikami
OdpowiedzUsuńOoo robię takie cuś, właśnie ze szpinaku, tylko bez orzechów. Uwielbiam z makaronem i pieczarkami, mniam :)
OdpowiedzUsuńto cośco kocham mniam !
OdpowiedzUsuńBrzmi świetnie i smacznie, muszę to wyczarować. Coś czuję, że na następną imprezę świetnie nadawałoby się jako oryginalny dip do warzyw/nachos :)
OdpowiedzUsuńŚwietnie to wymyśliłaś
OdpowiedzUsuńI przypomniałaś o czosnku niedżwiedzim, który bardzo lubię