Zeszły miesiąc okazał się dla mnie
całkowicie szalony pod kątem blogerskich spotkań. W niecały
tydzień po intensywnym weekendzie na → konferencji See Bloggers
spotkałam się z kilkoma trójmiejskimi blogerkami, o czym również
z pewnością Wam opowiem. Dziś jednak czas na ciąg dalszy mojej
relacji z niezapomnianych dwóch dni spędzonych w Gdyni z tysiącem
osób o takiej samej zajawce jak moja.
Martusiu, dzięki Ci i za to zdjęcie! I <3 Martusiowy Kuferek ;) |
Jak pisałam ostatnio, sobotnie
przedpołudnie spędziłam w całości w strefie blogera, czyli na
ogólnodostępnych prelekcjach dla każdego. Wreszcie jednak, w samo
południe, znalazłam się w trwającej około pół godziny luce
między wykładem Magdy Mirkowicz a moimi warsztatami z Akademią
Burda. Wtedy właśnie pierwszy raz tak naprawdę zobaczyłam jak
wygląda konferencja: między licznymi stoiskami przewijał się
kolorowy korowód ludzi z identyfikatorami, a także – co znamienne
– telefonami i aparatami przyrośniętymi do rąk ;) Swoją drogą,
znacie to uczucie, kiedy kojarzycie kogoś np. z internetu albo
telewizji, a potem spotykacie go na żywo i zapominacie, że Wy
jego/ją znacie, ale oni Was niekoniecznie? To wrażenie towarzyszyło
mi przez cały czas! Gdy w tłumie nie całkiem znanych mi twarzy
zauważałam Red Lipstick Monster, Martina Stankiewicza czy Anwen to
ciężko było mi nie szczerzyć się do nich jak wariatka i
ostatkiem sił powstrzymywałam się przed witaniem się z każdym,
przybijaniem piątek i żółwików ;) Może to i lepiej, że swoją
uwagę postanowiłam skoncentrować na stoiskach.
Dłuuuga kolejka do profesjonalnego badania :) |
Naturalnie część z nich nie
zainteresowała mnie zupełnie, bo dotyczyły na przykład blogów
parentingowych (firmy Pampers czy MomMe). Od innych skutecznie
odstraszyła mnie długa kolejka – tu definitywnie wygrał Priorin i jego oferta badania skóry głowy przez dermatologa, na którą oczywiście z czasem w końcu się połakomiłam. Ale
stoisko FM Group przyciągało wzrok zarówno wizualnie, ale też z
powodu bardzo fajnej moim zdaniem oferty.
Konsultanci FM pod każde preferencje
dobierali nam perfumy (w moim przypadku nr 33, czyli odpowiednik
„Light Blue” Dolce & Gabbana), a następnie zabierali nas na
rajsko pachnącą wyspę świeżych kwiatów oraz miliarda błyskotek,
wstążek, naklejek i brokatu. Zadanie? Ozdób swój flakon z
perfumami, zrób mu zdjęcie telefonem na specjalnie przygotowanym
stanowisku i zawalcz o wycieczkę na Maderę! Moje zdjęcie
znajdziecie na → facebookowym fanpage'u Kosmeologii. Jak Wam się
podoba?
Gdy nadszedł czas na warsztaty z Burdą
byłam już w pełni zakochana w strefie Fashion&Beauty ;) Co
prawda, pod szumnym tytułem „Dawne rzemiosła współczesnymi
pasjami" kryła się krótka prelekcja o historii Burdy
połączona z zadaniem praktycznym, ale podobało mi się bardzo.
Pewnie nie wiecie, ale generalnie umiem obsłużyć maszynę do
szycia i wykonać na niej podstawowe przeróbki jak skrócenie
spodni. Sprawia mi to dużo frajdy i tylko brak własnej maszyny
powstrzymuje mnie przed zgłębianiem tego hobby. Jak się okazuje, w
miastach związanych z Burdą (czyli w Warszawie i Wrocławiu)
organizowane są bardzo ciekawie wyglądające kursy szycia, z
których „wychodzi się” z własnym ciuchem i nowymi umiejętnościami. Co ważniejsze,
nic poza brakiem organizatora (zapewniającego warunki lokalowe,
chętnych uczestników itp.) nie stoi na przeszkodzie, by takie kursy
organizować gdzie indziej – choćby i w Trójmieście. Więc jeśli
znacie kogoś, kto mógłby chcieć się czegoś takiego podjąć, to
KONIECZNIE dajcie znać! Marzę o wzięciu udziału w takich
warsztatach, więc nie zapomnijcie o mnie ;)
Z zajęć wyszłam z
dwoma numerami Burdy, które mile zaskoczyły mnie wzornictwem
proponowanym przez redakcję. Wcześniej czasopismo to kojarzyło mi
się babcinymi modelami w okropnym stylu, tymczasem moim oczom
ukazało się dużo ubrań, które zdecydowanie widziałabym w swojej
szafie. Tym chętniej zapisałabym się na kurs umożliwiający mi
spełnienie tych pragnień ;)
Na warsztatach miałam też przyjemność
poznać Radzką, która szefowała strefą Fashion &
Beauty. Okazała się absolutnie przemiłą osobą, podobnie zresztą
jak Justyna z → Czekam i pachnę. Od razu złapałyśmy wspólny
język i właściwie do ostatniej minuty konferencji trzymałyśmy
się już razem ^^ Okazało się bowiem, że po Burdzie mamy
czterdzieści pięć minut przerwy, a po nich interesujące nas
zajęcia z fotografii. Po złożeniu
zamówienia na surfburgery czekało nas przymusowe pół godziny
relaksu na leżakach ;) Burgery okazało się przepyszne, więc tak
pokrzepione mogłyśmy spokojnie udać się na kolejne warsztaty.
Strefa relaksu z foodtruckiem w tle ;) |
Prowadzone przez Jaya i Meri Wild
„Fotografia w blogosferze - wskazówki i porady, jak robić lepsze
zdjęcia.” miało potencjał, który moim zdaniem nie został do
końca wykorzystany. Nie miało to wiele wspólnego z samymi
prelegentami: oboje byli sympatyczni, wygadani i bardzo
profesjonalni, a zdjęcia które nam pokazywali – OBŁĘDNE.
Niestety, obecni ze mną na sali słuchacze nie ogarnęli, że czas
na pytania przychodzi wtedy, gdy mówiący skończy swoją wypowiedź
i zapyta czy są jakieś pytania ;) Po jakimś kwadransie prelekcji w
górę wystrzeliła pierwsza ręka, za nią kolejne i od tej pory
ciężko było mówić o jakiejkolwiek prelekcji, zwłaszcza że
sposób zadawania pytań również zostawiał wiele do życzenia. Tak
więc z zajęć wyszłam z poczuciem niedosytu i z kołaczącym się
po głowie pytaniem: kto powinien był przywołać nas do porządku?
Sami prelegenci czy ktoś z obsługi? Sama nie wiem, jak Wam się
wydaje? Cieszę się, że poza twardą wiedzą wyniosłam z zajęć
inną bezcenną rzecz: zostałam utwierdzona w przekonaniu, że zakup
bezlusterkowca był najlepszą decyzją, jaką mogłam podjąć. Jay
wyrażał się o nich z takim entuzjazmem, że ugasił wszystkie moje
wątpliwości co do dokonanego wcześniej wyboru. Tyle wygrać! Teraz
jeszcze tylko muszę nauczyć się obsługi...
A to, panie i panowie, nie jest nawet moje ulubione ich zdjęcie. Ale nie udało mi się go na blogu J&MW odnaleźć, więc wybrałam to - dla mnie też zabiera dech w piersiach :) |
Na szczęście potem było już tylko
lepiej. Po krótkiej przerwie, podczas której zaszalałam z Justyną
w Fotobudce oraz zapoznałam się z ofertą przepięknych zegarków
Ice Watch, wpadłam z dwuminutowym spóźnieniem na zajęcia z Anwen.
Miejsce w pierwszym rzędzie jakby na mnie czekało. Jak się okazało
– miejsce szczęśliwe ;) Tuż obok Marty z → Martusiowego Kuferka, przed → Dziką Wózkową i na dodatek tak blisko Anwen, że
aż zapytała mnie czy się skądś nie znamy. Jak się okazało –
poniekąd się znamy, bo uwaga... (werble, proszę) Anwen skojarzyła
mój nick z miliardem komentarzy, które zostawiłam pod jej postami
:D Niesamowicie mi to schlebiło i tym fajniej było posiedzieć i
posłuchać kogoś, dla kogo nie byłam tak całkiem anonimowa :)
Ania przyszła na zajęcia
przygotowana, bo uzbrojona w wydruki z najbardziej podstawową wiedzą
dla każdej uczestniczki. Dodatkowo zaczęła zajęcia od kartkówki
;) która miała sprowokować nas do przyznania się z określeniem
jakich właściwości naszych włosów mamy problemy. Ja wcześniej
dość często zastanawiałam się, czy niezła grubość mojego
kucyka (10 cm) wynika bardziej z gęstości włosów, czy z ich
grubości. Dzięki Anwen wiem już, że włosy mam po prostu grube, a
gęstość jest raczej przeciętna (kto wie, gdyby dało się na nią
wpłynąć mogłabym osiągnąć mityczne wartości typu 12 czy 14 cm
znane mi z niektórych MWH na blogu Anwen). Takie i inne wątpliwości
udało jej się rozwiać, co ogólnie było trudne, bo widownię Ani
stanowił miks zapalonych włosomaniaczek oraz zupełnych amatorek,
które zrobiły pierwszy, najważniejszy krok w świadomej
pielęgnacji włosów – przyszły osłuchać się z podstawami.
Dodatkowo dwie z nich dostało książkę Anwen, a trzecią...
dostałam ja :) W podziękowaniu za ogarnianie rozpaczliwych
komentarzy, które masowo pojawiają się pod postami Ani i które
doprawdy ciężko jest przerobić samodzielnie, gdy blog nie jest
jedyną pracą w życiu (o życiu prywatnym nie wspominając). Nie
ukrywam, zrobiło mi się baaardzo miło i książka już w tej
chwili krąży po całej żeńskiej połowie rodziny jako dowód na
to, że moje wydziwianie z olejami i wcierkami jest legit – w końcu
piszą o tym w książce ;)
Najbardziej jednak z całych warsztatów
(jeśli nie z całego dnia) uradowało mnie poznanie Martusi, z którą
momentalnie poczułam „chemię” - wiecie, tę nić porozumienia
która czasem sprawia, że z dopiero poznaną osobą możesz konie
kraść :) Myślę, że z Martą spotkamy się jeszcze nie raz, a
póki co kradnę od niej zdjęcia ;)
Z Martą spotkałam się też
następnego ranka na wspomnianym w pierwszej części → relacji z See Bloggers 2015 śniadaniu z BelVitą, a gdy dołączyła do nas
Justyna wybrałyśmy się na zajęcia z Lumene - „Odmładzanie w
pielęgnacji i makijażu”. Co tu dużo mówić, o samym
odmładzaniu niczego nowego się nie dowiedziałam, ale co dla mnie
BARDZO ważne: w wystąpieniu przedstawicielki marki Lumene było
zaskakująco mało błędów. Swoją drogą fakt, że tak mnie to
cieszy, stanowi bardzo smutne świadectwo o stanie wiedzy większości
przedstawicieli tego typu. Parę stwierdzeń było dla mnie jedynie
zastanawiających (i dopóki nie zgłębię tematu nie uznam ich za
błędy), ale kiedy słyszę, że linię hipoalergiczną stworzono
przez „wyrzucenie ze składów olejów mineralnych” to ciężko
mi zachować powagę ;) Podobnie gdy z pełnym przekonaniem mówi się
bodajże o kremie BB, że zawiera bardzo wysoki filtr, bo AŻ SPF 20!
Ale umówmy się, to są drobiazgi, sam fakt że zwrócono uwagę na
fotostarzenie mile mnie zaskoczył. Ponadto „w obieg” puszczono
chyba wszystkie możliwe produkty Lumene (zarówno pielęgnacyjne,
jak i kolorowe), więc można było wstępnie ocenić ich szanse na
pojawienie się w naszej pielęgnacji: na cóż bowiem piękny
skład, gdy kosmetyk dyskwalifikuje czasem koszmarny zapach lub
tragiczna konsystencja, a w przypadku kolorówki – pigmentacja,
wybór kolorów czy nawet coś tak banalnego jak twardość kredki?
Dlatego fajnie było wszystkiego dotknąć, powąchać, zrobić
swatcha, wsmarować w dłoń... równie miło było też otrzymać
uroczy podarunek :) Choć uważam, że wręczanie wypełniaczy
zmarszczek blogerkom (czyli grupie o stosunkowo niskiej średniej
wieku!) było chybione w sposób podobny, co umieszczenie podpasek
Always w pakiecie startowym także dla panów ;) No ale, żarty
na bok, zajęcia były bardzo przyjemne i cieszę się, że się na
nie zapisałam :)
Moja słabość, czyli produkty do ust - Lumene ma ich sporo! |
Były to zresztą moje ostatnie
warsztaty, po których z racji wcześniejszej obsuwy miałam tylko
pół godziny do wymarzonej prelekcji Pawła Opydo, o której pisałam
we wcześniejszym poście. Poszłyśmy na nią w naszym sprawdzonym
składzie (Marta, Justyna i ja), a po niej dzielnie wytrwałyśmy do
samego końca, łącznie z pamiątkowym grupowym zdjęciem i kolejnym
– już tylko z naszą mini ekipą ;)
Jeśli tylko za rok również się
zakwalifikuję, to na See Bloggers zjawię się także za rok. A Wy?
Spróbujecie do nas dotrzeć?
jak ja bym chciała na czymś takim być :D świetne przeżycie i emocje niezapomniane!
OdpowiedzUsuńW takim razie zapraszam za rok! A jeśli masz apetyt na więcej, to podobnych konferencji jest jeszcze kilka - bloSilesia, Blog Conference Poznań... Na pewno znajdziesz coś dla siebie! :)
UsuńKochana napisalam maila z wrazeniami kilka dni temu :)
OdpowiedzUsuńAle zazdroszczę (tak wiesz, zdrowo) wszystkich tych prelekcji i zajęć z burdą! I to, że Anwen Cię rozpoznała :)
OdpowiedzUsuńTak sobie myślę, że jeśli ktoś by miał możliwość zorganizowania takich warsztatów to jest to albo PPNT Gdynia albo Starter w Gdańsku. Choć może jakiś sklep w stylu Craftoholic Shop z Oliwy też byłby chętny, choć tam nie wiem jak z przestrzenią ;)
OdpowiedzUsuńA tak w ogóle to dobrze mieć taką blogerkę urodową z Gdańska ;) w końcu nie muszę się zamartwiać, że wszystko co dobre da się kupić tylko w Pigmencie i przez internet, bo jak się okazuje, tu też jest cywilizacja ;)
Bardzo mi miło! Serię "Pięknie(j) w Gdańsku" polecam bardzo, bo choć Pigment daleko, to gdańszczanie nie gęsi... ;)
UsuńOjeju, pracowałam w PPNT dwa lata temu ;) Świetne miejsce :)
OdpowiedzUsuńZazdroszczę! :)
Usuń