Maski do włosów Kallos na dobre zagościły w mojej łazience, to już pewne. By jednak nie zamienić tego miejsca w sieci w blog recenzencki postanowiłam stworzyć posta, w którym na bieżąco będę dopisywać moje wrażenia z testowania kolejnych wersji... a skoro już poświęcić Kallosom cały wpis, to czemu nie zrobić tego porządnie? ;) Wiem, że post przyda się wielu dziewczynom zwłaszcza z tych miast, w których nie ma Hebe i kallosy są przez to stacjonarnie niedostępne, a często ogólnie są po prostu zupełnie nieznane.
Zacznijmy więc od informacji podstawowych i odrobiny archeologii ;) Kallos to węgierska firma produkująca kosmetyki do włosów takie jak maski czy szampony. Odkąd guru włosomaniaczek Anwen w prehistorycznym już poście poleciła maskę Kallos Latte jako dobry i tani kosmetyk ze sporą dawką protein, marka na dobre zadomowiła się w świadomości polskich konsumentek. Nie obyło się jednak bez małego nieporozumienia – przez ładnych parę lat mleczny Kallos mylony był z zupełnie inną maską: Crema al Latte włoskiej firmy Serical (należącej do koncernu Pettenon Cosmetici). Są to jednak dwa zupełnie różne produkty i w tej chwili zdecydowana większość blogerek oraz ich czytelniczek rozróżnia je bez pudła.
Po szale na Kallosa Latte, firma wypuściła kolejne warianty, potem jeszcze następne. Obecnie jest ich już około dwudziestu, a nowe wychodzą co chwila: Latte, Keratin, Banana, Silk, Milk, Chocolate, Omega, Cherry, Blueberry, Placenta, Algae, Vanilla, Argan, Jasmine, Color, Frutta, Carota, Honey, Multivitamin, Botox, Pro-Tox, Biotin, Fig...
Maski mają zarówno wielbicielki, jak i przeciwniczki, bo lista składników przeciętnego Kallosa zdecydowanie nie wróży sukcesów na dość znaczącej części głów. Maski Kallos w ogromnej większości przypadków mają krótkie składy, w których po stanowiących budyniowatą bazę emolientach pojawia się kilka fajnych, lecz nie mocno stężonych składników... bywa, że nawet już po kompozycji zapachowej, czyli wiadomo: oszałamiające ilości to to nie są. Do tego rysopisu dodajmy mocne, mniej lub bardziej trafione zapachy i wiemy już jak wygląda typowy Kallos.
Maski dostępne są w każdym Hebe oraz różnego rodzaju lokalnych drogeriach, a także oczywiście przez internet. Standardowe pojemności opakowań to 275 ml za około 7 złotych i wielkie, litrowe słoje za złotych dwanaście. Nie każdy produkt dostępny jest w obu wielkościach, więc popularną opcją jest kupowanie litrowych kallosów na spółkę z koleżanką ;)
Wróćmy jednak do składów, a właściwie do tego co z nich wynika czyli zastosowania kallosów. Krótki, nieprzeładowany olejami i ekstraktami skład to coś, co się kocha albo nienawidzi. Nie powiem, że od tej reguły nie ma wyjątków, ale: osoby o bardzo suchych czy wręcz zniszczonych włosach raczej się z kallosami nie polubią. Są to maski za proste, za lekkie, za mało odżywcze i dlatego wiele dziewczyn nazywa je wręcz odżywkami.
Z drugiej strony, maski Kallos fantastycznie nadają się do innych celów. Mycie odżywką, w którym liczy się właśnie prosty skład i niska cena – to zastosowanie numer jeden. Wzbogacanie (tzw. tuningowanie) tych masek półproduktami czyni z nich kosmetyki szalenie uniwersalne. Po zmieszaniu łyżki maski z paroma kroplami keratyny otrzymamy maskę proteinową, po dodaniu oleju – emolientową, a z dodatkiem aloesu – humektantową. Oczywiście na niezniszczonych, średnio- i niskoporowatych włosach kallosy mogą spisać się nawet solo i dlatego warto dać im szansę.
Ja z kolei jestem przykładem, że maski tej firmy świetnie nadają się do włosów krótkich. Umówmy się: takie zawsze będą mniej wymagające, zwłaszcza jeśli są efektem ścięcia tego co najbardziej zniszczone, farbowane itp. I choć moje włosiska naturalnie mają porowatość średnią w stronę wysokiej, na kallosach dobrze im się żyje i zachowują się moim zdaniem jak średnioporowate w stronę nisko-. Czyli sukces.
Nie zmienia to faktu, że nie każdy Kallos sprawdzi się u każdego tak samo i ja również mam swoje bardziej i mniej lubiane wersje. Na dzień dzisiejszy mogę wypowiedzieć się o czterech, ale na otwarcie czekają jeszcze dwie odlewki i po przetestowaniu ich od dziś zamierzam wszystkie opinie wstawiać tutaj. Nie wyobrażam sobie wrzucać na bloga sześciu czy więcej recenzji prawie takich samych masek ;)
Kolejność chronologiczna:
Kallos Keratin: mój pierwszy Kallos. Za jego działanie ma odpowiadać keratyna, czyli proteina. Na moich włosach nie wymaga już żadnego wzbogacania, a najlepsze efekty daje nałożony metodą Henrietty (czyli z wprasowywaniem dłońmi). Podbija skręt, włosy są sprężyste i pełne życia. Przygotowując ten odkryłam ze zgrozą, że jakimś cudem nigdy nie poświęciłam jej osobnego wpisu czy Niedzieli dla Włosów (gdzie pokazywałam Wam ją jedynie w formie stuningowanej). Na swoje usprawiedliwienie powiem, że jest to wręcz moja „dyżurna” maska, której używam praktycznie co mycie chyba, że testuję akurat nowy produkt lub chcę osiągnąć inny efekt niż zwykle. Mój ulubiony Kallos :)
typ: proteinowy
Kallos Omega: moja pierwsza (i póki co, jedyna) Kallosowa pomyłka. Na moich włosach nie robi nic, a właściwie to wręcz puszy je do tego stopnia, że wyglądają jak suche. Dodatek protein troszkę poprawia sytuację, ale to jednak nie to. Nie cierpię też jego okropnego, słodkiego i duszącego zapachu kojarzącego mi się z... jełczejącym masłem. Oddałam dalej ;)
typ: emolientowy
Kallos Algae: w połączeniu z proteinami daje mój absolutnie ulubiony efekt, być może dlatego że w takim zestawieniu dostarczam im wszystkich składowych równowagi PEH. {Recenzję Kallosa Algae}zamieściłam na blogu w formie „pełnowymiarowej”, więc tu nie będę dublować treści ;)
typ: emolientowo-humektantowy
Kallos Multivitamin: skład, jak na Kallosa, bardzo bogaty, lecz bez dodatków na moich włosach nie spisał się, co pokazywałam na przykład w {Niedzieli dla Włosów z Kallosem Multivitamin}. Po dodaniu protein efekt jest podobny do włosów po masce keratynowej, czyli bardzo fajny!
typ: emolientowo-humektantowy (+ wyciągi i witaminy)
Kallos Milk oraz Silk, czyli dwa proteinowe rozczarowania. Jest bardzo prawdopodobne, że moje włosy po prostu kochają keratynę, a nie przepadają za wszelkimi innymi rodzajami protein, bo zauważyłam to już w przypadku kilku produktów. W każdym razie żaden z tych się u mnie nie sprawdził, a dodatkowo Milk pachniał tak jak maska Serical: mocną, sztuczną, przyprawiającą o ból głowy wanilią... Silk za to ładnie, jakby lekko kwiatowo, tylko co z tego, skoro działanie nie to ;)
Kallos Banana to świetna maska. Jeden z tych kallosów, które moje włosy w pełni akceptują nawet kompletnie solo, bez specjalnych metod aplikacji i wzbogacania. Miękkie, lśniące i sprężyste, wyglądają po tej masce po prostu bardzo zdrowo. Zapach banana mocny, ale dla mnie bardzo przyjemny!
Kallos Blueberry jest jego dokładnym przeciwieństwem. Swego czasu był chyba najpopularniejszym kallosem w blogosferze, ale u mnie powodował tylko puszenie się włosów. I przeokropnie, nieświeżo pachniał...
Kallos Caviar był całkiem fajny. Czasem spotykam się z opinią, że ekstrakt z kawioru należy traktować jako proteinę, ale w tym przypadku raczej nie umiem doszukać się potwierdzenia tej reguły. Dla mnie ta maska była lekka, bardziej emolientowo-nawilżająca. {Efekty Kallos Caviar na moich włosach} prezentowałam Wam w ramach miesiąca naturalnej pielęgnacji u Anwen, pamiętacie? :)
Kallos Color to mój aktualny typ do stosowania na stałe, bo jako jedyny jest zgodny z pielęgnacją włosów kręconych Curly Girl Method (CG). Używam go właściwie wyłącznie do mycia włosów, rzadko stosuję Kallosy po myciu, zgodnie z oryginalnym przeznaczeniem.
Kallos Color to mój aktualny typ do stosowania na stałe, bo jako jedyny jest zgodny z pielęgnacją włosów kręconych Curly Girl Method (CG). Używam go właściwie wyłącznie do mycia włosów, rzadko stosuję Kallosy po myciu, zgodnie z oryginalnym przeznaczeniem.
…
/tu miejsce na kolejne opinie... wstępnie myślę o bliższym zapoznaniu z wersją Chocolate, Argan lub Jasmine... polecacie?/
Duuużo informacji o maskach tej marki znajdziecie też na blogu Anwen, która w swoim czasie zorganizowała miesięczną akcję testowania tych masek, a uzyskane ankiety opracowała tworząc niezłe {kompendium wiedzy}. Inną skarbnicą wiedzy na temat masek Kallos jest {zbiór wszystkich ich składów} przygotowany i na bieżąco aktualizowany przez Kasię na Fali.
Co z szamponami Kallos? Dla osób stosujących świadomą pielęgnację raczej ciężko byłoby znaleźć dla nich zastosowanie: o ile wiem, wszystkie oparte są o SLeS, a z drugiej strony – mają trochę substancji kondycjonujących, także filmomerów. Wobec tego nie nadają się ani do codziennego stosowania, ani do porządnego oczyszczenia włosów raz na jakiś czas. Nie znaczy to oczywiście, że nie sprawdzą się u nikogo (zawsze lepiej kupić i sprawdzić na sobie niż z góry coś skreślać), ale ortodoksyjne włosomaniaczki nie mają czego wśród nich szukać ;)
Stosujecie maski Kallos? Macie swoje ulubione?
A może właśnie u Was się one nie sprawdziły?
Czekam na Wasze komentarze :)
ja mam obecnie 4 Kallosy: Keratin, Aloe, Blueberry i odlewkę Silk ;)
OdpowiedzUsuńI który pasuje Ci najbardziej? :)
UsuńMiałam Chocolate, ale średnio ją lubiłam, teraz czaje się na kolejne. Cherry albo keratin :)
OdpowiedzUsuńKiedyś miałam słynną Latte, ale jakoś szału nie robi. Choć kusi mnie Keratin, moje włosy świetnie reagują na regularne dostarczanie niewielkich ilości hydrolizowanej keratyny.
OdpowiedzUsuńJa miałam tego błękitnego Sericala, ale używałam go do zmywania olei, więc nie wiem jak z jego działaniem... ale wiem jedno: ze względu na obrzydliwy, duszący zapach nigdy w życiu już go nie kupię :P
UsuńJak przeprowadzę się z powrotem do 3m na nowy rok akademicki to kupię pewnie litrowego Keratin, jakbyś reflektowała na odlewkę to daj znać ;)
Mam włosy cienkie, średnio / wysoko porowate i ze skłonnością do falowania/kręcenia. Wypróbowałam kilka. Keratin i Silk - powodowały przeproteinowanie. Bardzo poprawnie działały (kolejność ma znaczenie) Argan i Algae. Poprawnie Color (z olejem lnianym - stosowany od czasu do czasu dawał efekt dociążonych włosów), Banana, Pro-tox bez uniesień ale nie beznadziejnie. Latte stosowana od czasu do czasu dawała bardzo fajny efekt, ale ciut gorszy od Nivea LR. A hitem okazała się natomiast Cherry. Sama jestem zdziwiona, ze tyle ich miałam :)
OdpowiedzUsuńTeraz nie używam, bo po keratynowym prostowaniu się nie nadają.
Kallos al Latte to jest moja najlepsza odzywka! Idealnie wygładza, nabłyszcza i odpowiednio dociąża. Zużyłam konsekwentnie 3 największe opakowania, czasami używając innych jednak ta nigdy mnie nie zawiodła i zawsze do niej wracam.
OdpowiedzUsuńJako że lubię się z proteinami to pewnie prędzej czy później dam jej szansę :)
UsuńNa chwilę obecną używam Kallos Algae i jestem zadowolona z efektu, przedtem wypróbowałam kilka razy Keratin, ale wyprostował mi ("wyraźnie" falowane) włosy tak, że dałam go mamie z żartobliwym przykazaniem, by sprawdziła, czy przy nim wciąż potrzebuje prostownicy.
OdpowiedzUsuńA próbowałaś używać go z pięciominutowym wcieraniem we włosy? U mnie właśnie to zapewniło efekt "wow"! :)
UsuńTu "anonim od Keratin", spróbowałam tak, jak poleciłaś i sama prawda: zupełnie inne włosy :) Niestety dość szybko zużywam nawet duże opakowania, bo albo myję włosy odżywką, albo używam jej "po prostu", albo dodaję jej do jakiejś domowej maski... Zawsze coś. Ale i tak starcza na dłuugo długo i trzyma formę.
UsuńMama "na pocieszenie" dostała Kallos Silk - na jej krótkie, "wieloletnio" rozjaśniane i prostowane włosy zdaje się działać całkiem dobrze, łatwiej je rozczesać i nie falują tak mocno, jak kiedyś, jak sama mówi.
Od siebie szepnę, że Kallosy są do kupienia w Gdańsku także w hurtowni fryzjerskiej naprzeciwko Galerii Bałtyckiej i na stoiskach kosmetycznych w Fashion Housie. W obydwu miejscach można znaleźć te rodzaje, których nie ma w Hebe (jak Placenta czy Blueberry) ;)
OdpowiedzUsuńO, dzięki wielkie! Bardzo przydatna informacja :)
UsuńPóki co miałam dwie: Latte oraz Blueberry. Obydwie lubię i dobrze sprawdzają się na moich włosach. Myślę, że niedługo wypróbuję też inne warianty.
OdpowiedzUsuń