Smętne resztki moich zakupów ;) Wszystko pozostałe zużyłam, opakowania wylądowały w koszu. |
O kosmetykach z DM pisałam na
blogu już parę razy. Wszystkie posty o tej tematyce znajdziecie w odpowiedniej
zakładce na dole bloga albo TUTAJ (klik!) Dzisiaj więcej moich przemyśleń na temat poszczególnych produktów, serii i tej sieci drogerii jako takiej.
W dużym uproszczeniu, marki
własne Drogerie Markt są bardzo podobne do tych z Rossmanna, tylko o wiele
szersze i ciekawsze. Weźmy na tapetę firmy Alterra (Rossmann) i Alverde
(Drogerie Markt): obie linie zawierają certyfikowane kosmetyki ekologiczne,
pełne olejków i naturalnych ekstraktów, konserwowane ekologicznym alkoholem,
ba! nawet nazywają się podobnie ;) Obie serie zostały pokochane za to, że
przybliżyły kosmetyki „bio” osobom, dla których były one trudne do zdobycia ze
względu na małą dostępność i wysoką cenę.
Jednym z najbardziej znanych
produktów Alterry jest seria do włosów z granatem i aloesem. Odżywka do niej
należąca to obecnie jedyna odżywka do włosów Alterra dostępna w Polsce. Nie
wiem czy pamiętacie, ale na początku były aż trzy… Jednak obecnie oferta
Alterra jest śmiesznie wąska w porównaniu z Alverde, gdzie samych odżywek mamy
pięć, a o pozostałych liniach (jak na przykład fantastyczna, obejmująca 150
produktów naturalna kolorówka!) aż smutno pisać, bo wciąż nie zanosi się na
otwarcie DM w Polsce.
Rossmannowska marka Isana
stoi u nas nieco lepiej, ale ponownie: jej DM-owy odpowiednik Balea przyćmiewa
ją obszernością i zróżnicowaniem asortymentu. Przykładowo, w linii kosmetyków profesjonalnych Isana oferuje w Polsce siedem odżywek, podczas gdy Balea może
poszczycić się aż… dwunastoma. Wiele popularnych marek typu Schwarzkopf czy
Garnier tylu nie ma.
Mogłabym tak długo. Tylko po
co? ;) Wiecie już na czym polega magia Drogerie Markt: to nie jest tak, że tam
są jakieś niesamowite, działające cuda kosmetyki. Po prostu:
- dużo nowości wchodzi tam szybciej,
- mają szalenie bogatą ofertę marek własnych…
- … oraz co nieco produktów firm, które na polskim rynku są trudno dostępne (Lavera, Trend it up, Aok, udowalz, Schaebens, Dresdner Essenz, Diadermine…).
Czy to dużo czy to mało,
każdy może ocenić sobie sam. Widuję w sieci zarówno euforyczne DM-owe haule
obejmujące nawet i sto zakupionych kosmetyków, jak i krótkie stwierdzenia, że
nie ma tam nic ciekawego i o co w ogóle ten szum.
Jeśli czytałyście moje wcześniejsze posty
to wiecie, że mnie nieco bliżej jest do grupy pierwszej ;) Po kilkukrotnych
zakupach wiem już, że pielęgnacja Alverde jest w większości nie dla mnie, ale w
DM dalej jest mnóstwo ciekawie zapowiadających produktów, które chciałabym
przetestować. Dodatkowo mam swoje ulubione kosmetyki, których zapas uzupełniam
co roku i nie przewiduję w tym temacie zmian ;) Przypomnę, że od dawna są to balsam
Balea Med z 15% mocznika oraz enzymatyczny peeling do twarzy z papają Balea.
Uwielbiam je!
Przejdźmy teraz do
posumowania zakupów tegorocznych (zobaczycie je tu).
Aloesowo-hibiskusowa odżywka
do włosów Alverde, jak praktycznie wszystkie dotąd, okazała się porażką… ale jest już niedostępna,
więc nie będę się nad nią rozwodzić. Powiem tyle: wszystkie odżywki Alverde są
bardzo gęste, wręcz tępe w dotyku. Podczas samego nakładania ich wyszarpuję
sobie mnóstwo włosów. Z kolei efekty na kosmykach są mizerne. Z obecnie
dostępnych dwie (żółta i pomarańczowa) mają Alcohol
już na drugim miejscu w składzie (zaraz po wodzie!)… Ta żółta była dla mnie
naprawdę tragiczna, podczas gdy w sieci zbierała kiedyś zdecydowanie najwięcej
entuzjastycznych opinii. Pozostałe trzy (fioletowa, niebieska i czerwona) mają
ten alkohol niżej i faktycznie, fioletowa nie była zła, ale w sumie szału nie zrobiła i
chyba odpuszczę sobie testowanie tych pozostałych.
Milion razy fajniejszym
produktem jest dla mnie odżywka Balea Professional do włosów brązowych.
Przypomnijmy: na dwanaście odżywek z tej serii, dwie (czarna i różowa) mają Isopropyl alcohol, więc w ogóle mnie nie
interesują. Ta była fantastyczna i naprawdę nadawała cudowne refleksy, co
pokazywałam Wam w Niedzieli dla Włosów z odżywką Balea Glossy Brown. Odżywka to cudo i mam spory dylemat, czy w tym roku
powtórzyć jej zakup czy przetestować coś nowego ;) Od razu mówię, że
rossmannowski odpowiednik (Isana Professional Brown Color Shine) też ma skład
skopany dla mnie dodatkiem alkoholu. Wiem, że nie każdemu składnik ten tak
bardzo przeszkadza, ale moje włosy go nie cierpią.
Pozostając w temacie odżywek:
znowu Balea! Tu zaszła spora zmiana na minus, bo przy dorocznej aktualizacji
oferty okazało się, że w miejsce fajnych, prostych odżywek wkroczyły cztery
zupełnie nowe: każda ma zarówno z Alcohol,
jak i Isopropyl alcohol w składzie.
Wyłapałam na szczęście chlubny wyjątek, czyli dwuminutową kurację z granatem i
jagodami goji. Ta obłędnie pachnąca odżywka była moim ratunkiem wtedy, gdy
bardzo się spieszyłam – pięć minut na włosach wystarczało, aby układały się i
wyglądały naprawdę ładnie! Nie zrobi pewnie cudów na zniszczonej czuprynie, ale
jako SOS w podbramkowych sytuacjach była dla mnie jak znalazł.
Innym produktem, który mnie
zachwycił jest żel do włosów Balea Men Power Flex Styling Gel. Jest to dla mnie
produkt doskonały, naprawdę. Przy stosowaniu po KAŻDYM myciu nie obciążył nigdy
włosów, nie wysuszył, nie zrobił żadnej krzywdy. Za cenę 95 centów nie ma chyba
szans na znalezienie czegoś lepszego… Dodam jeszcze, że na sześć żeli do włosów
Balea Men tylko jeden ma wyraźnie gorszy skład, a mój według etykiety ma
najsłabszą moc (3/10). Myślę, że w następnej kolejności skuszę się na ciut
mocniejszy (5/10) Ultra Strong Styling Gel, bo podczas zapuszczania włosów
przewiduję pewne osłabienie skrętu spowodowane ciężarem całej fryzury.
Ciężko mi cokolwiek
powiedzieć na temat wcierki Balea Men Anagain Coffein-Tonikum. Moje obecne
uczesanie nie pozwala na dokładny pomiar przyrostu włosa, a ponadto poza
wcierką stosuję masaże i wspomaganie od środka… Więc tylko ogólnie: włosy rosną
mi jak na drożdżach, skóra głowy na alkoholową wcierkę wkurzyła się dopiero pod
koniec opakowania (po około trzech miesiącach stosowania co drugi dzień),
produkt pięknie pachnie perfumami typu unisex
i ma świetne opakowanie. Myślę, że po odpoczynku z bezalkoholowymi wcierkami
kupię go kiedyś ponownie.
Grzebień i pędzle Ebelin spisują
się lepiej niż wskazywałyby na to ich śmiesznie niskie ceny, ale oczywiście
cudów nie robią. Sprawdzają się tam, gdzie planowałam ich używać, więc ja
osobiście jestem z nich zadowolona, ale nie są to przecież produkty niesamowitej
jakości. Obecnie w ofercie Ebelin nie ma już żadnego pędzla, który byłby mi
niezbędny, więc nie przewiduję kolejnych testów w najbliższej przyszłości.
Tak właśnie wygląda mój
stosunek do Drogerie Markt i oferowanych tam produktów. Być może czytałyście
już o tej drogerii i jawiła się Wam jako kraina mlekiem i miodem płynąca ;) a
może dotąd w ogóle nie obiła się Wam o uszy i dopiero teraz zapragnęłyście
testów? Jeśli tak, to szukajcie DM-ów w krajach takich jak Niemcy, Austria, Węgry,
Czechy, Słowacja, Słowenia, Chorwacja, Serbia, Bośnia-Hercegowina, Rumunia, Bułgaria
i Macedonia.
Ode mnie to tyle. Jeśli
miałyście już jakąś styczność z tymi kosmetykami lub z Drogerie Markt w ogóle
to dajcie znać co o tym myślicie. Jak zawsze liczę na podpowiedzi co kupić w
następnej kolejności :D
Ściskam!
Ania
Osobiście podchodzę bardzo sceptycznie do kosmetyków z DM. Ot, w Polsce mamy dużo więcej ciekawych kosmetyków. Aczkolwiek trafiło mi się kilka perełek, np. olejek do paznokci Alverde, odżywka do blondu Udowaltz czy jajko Ebelin. Bardzo też polubiłam top coat p2 - firma pojawiła się u nas w Hebe, ale tego top coatu nie widziałam.
OdpowiedzUsuńZwłaszcza jeśli chodzi o kosmetyki naturalne to nasz rynek po prostu miażdży! :)
UsuńDokładnie o to mi chodzi. :) Koleżanka jakiś czas temu wyprowadziła się do Niemiec i bardzo narzeka, że mało co fajnego mają. Większość kosmetyków do pielęgnacji twarzy kupuje w Polsce - przyjeżdża w odwiedziny albo prosi kogoś o zakupy.
UsuńByłam niedawno w Czechach i specjalnie zaplanowałam sobie kawałek popołudnia na łowy w DM... I jest mi smutno, bo wyszłam z zaledwie garstką fantów na pocieszenie ;] Miałam nadzieję na białą czekoladę wegańską, linię Balea z mocznikiem i odżywkę do moich suchych niskoporów a tu klops. Czekolady nie było, Balea mocznikowa istnieje już tylko w postaci balsamu do ciała, o którym piszesz (a chciałam zwłaszcza włosy!!!) i w kosmetykach włosowych wszędzie alkohol.
OdpowiedzUsuńNa pocieszenie - fioletowy krem do rąk Balea jest niezły, uratował mi ręce podczas podróży :) Herbatka rooibos z cynamonem przypomina mi moją ukochaną wycofaną rossmannowską Indischer Tanz. A pomadka czeka, ale po składzie sądząc będzie podobna do Isany.
Ale ta bida kolorówkowa u nas... chlip ;'C
UsuńNa przyszłość polecam oficjalną stronę DM-u, bo mają na niej calutki asortyment i do WSZYSTKIEGO są składy - kolejna kwestia, w której Rossmann ma sporo do nadrobienia ;)
UsuńJeśli lubisz takie ciekawe herbaty, to ogromnie polecam Yogi Tea! Kupiłam ostatnio w jednej z wegańskich knajpek w Gdańsku i nie mogę się nacieszyć, jest przepyszna.
Lubię robić zakupy w dm od czasu do czasu :) Mam swoich ulubieńców, m.in. ten balsam z mocznikiem :)
OdpowiedzUsuńJa w drogerii DM nie byłam jeszcze nigdy, ale kilka kosmetyków z Balea miałam okazję przetestować. Akurat w żelach pod prysznic nie zauważyłam nic specjalnego. Nie były to najwydajniejsze produkty na świecie, a jedynym co je ratowało to przepiękne zapachy i opakowania. Ale to właśnie na te żele jest szał, bo wybór jest ogromny! U nas na półkach Isana chociażby ma dosłownie garstkę zapachów i mimo, że żele są porównywalne cenowo i jakościowo, to gdybym miała wybierać - zdecydowanie wybrałabym Balea :)
OdpowiedzUsuńJa nie byłam ani w DMie ani nie testowałam ich marek własnych :) jakoś niestety nie jest mi po drodze :P
OdpowiedzUsuńmiałam tylko jeden produkt z balei i jakoś mnie nie zachwycił, więc jakoś mnie do tych produktów nie ciągnie ;)
OdpowiedzUsuńA pamiętasz co to było i czemu Ci nie podpasowało?
Usuń