Od dłuższego czasu po każdym prawie treningu zumby powtarzam sobie, że muszę Wam kiedyś o niej napisać. Jest stałym elementem mojego życia od tak dawna i zawdzięczam jej tak wiele, że po prostu muszę się tym podzielić dokładnie tak samo, jak dzielę się z Wami odkryciami popkulturalnymi albo wrażeniami po niektórych pełnych emocji miesiącach. Może okaże się, że wpisem tym przekonam kogoś niezdecydowanego – tak jak zrobiły to ze mną moje przyjaciółki dobre pięć lat temu!
Mieszkałam wtedy w studenckim mikromieszkanku z trzema koleżankami i moja aktywność fizyczna była
zerowa. Po zajęciach wracałam do domu tramwajem, siadałam do nauki i do końca
dnia już nie wychodziłam, weekendy spędzałam dokładnie tak samo. W wakacje
udało mi się zmobilizować do wykonania planu biegowego dla początkujących, ale
jak tylko się ochłodziło zrezygnowałam – do dziś kompletnie nie umiem czerpać
przyjemności z uprawiania sportu na mrozie.
Dziewczyny chodziły wtedy
na zumbę już od jakiegoś czasu i oczywiście proponowały mi wspólne wyjście nie
raz. Ja byłam nastawiona na absolutne, stalowe NIE i to z kilku powodów.
Przede wszystkim dlatego, że nie mam za grosz słuchu i jeszcze mniej wyczucia
rytmu, więc zajęcia taneczne brzmiały dla mnie jak najgorsza tortura. Inne
rzeczy (ogólna niechęć do sportu, poczucie wstydu i tak dalej) były ważne, ale
z perspektywy czasu widzę, że obawiałam się głównie mojej absolutnej nieporadności
jeśli chodzi o ruszanie się do muzyki.
Szybki przeskok w czasie
i dziś mogę powiedzieć, że tamto wyjście z dziewczynami na zumbę to był jeden z
moich lepszych pomysłów wówczas. Poza roczną przerwą podczas której zamieniłam
te zajęcia na crossfit (buhahaha! temat na osobny wpis!!! :D) na zumbę chodzę
nieprzerwanie, nie odpuszczając jej sobie nawet podczas sesji, skrajnych upałów
czy menstruacji (które przechodzę czasem naprawdę ciężko). Odkryłam po prostu taką
formę aktywności, która autentycznie sprawia mi przyjemność: nie szukam wymówek
przed treningiem, bo nie szukałabym ich przed innymi przyjemnościami jak
wyjście do kina albo otwarcie książki.
Jeśli jesteś osobą
aktywną fizycznie i już udało Cię znaleźć taki sport, który uprawiasz dla
autentycznej radości, to wiesz o czym mówię. Nie powiem: rzucenie sobie wyzwania by
udowodnić coś sobie samej też ma swój smak, tę satysfakcję także lubię... ale odkrycie
dyscypliny, którą naprawdę kochamy to po prostu skarb.
Jeśli jeszcze takiego u
siebie nie odkryłaś, to zachęcam do próbowania. Nie wiem czy będzie to zumba,
ale dzisiejszy wpis powstał żebyś dała jej szansę i przeszła pierwsze treningi
na mniejszej spinie niż ja :D Kto wie, może właśnie zumba sprawi Ci tyle frajdy
co mi?
Czym w ogóle jest zumba?
Zumba jest programem
fitness opartym o kombinacje kroków tanecznych. Cztery podstawowe tańce z
których czerpie to salsa, cumbia, merengue i reggaeton, ale pełna lista nie ma
właściwie końca. Nie ma absolutnie żadnej potrzeby znajomości kroków
jakiegokolwiek tańca przed treningiem zumby, choć oczywiście na pewno wiele to
ułatwia...
To znaczy tak zakładam, bo w rzeczywistości nie mam zielonego pojęcia: zawsze miałam dwie lewe nogi, taniec mnie ani trochę nie interesuje, nie oglądałam nigdy czystej salsy czy jakiegokolwiek innego tańca ani przed rozpoczęciem treningów zumby ani po. Do dziś nie dałam rady obejrzeć w całości ani jednego odcinka Tańca z Gwiazdami czy You Can Dance, to jest po prostu totalnie nie moja bajka.
To znaczy tak zakładam, bo w rzeczywistości nie mam zielonego pojęcia: zawsze miałam dwie lewe nogi, taniec mnie ani trochę nie interesuje, nie oglądałam nigdy czystej salsy czy jakiegokolwiek innego tańca ani przed rozpoczęciem treningów zumby ani po. Do dziś nie dałam rady obejrzeć w całości ani jednego odcinka Tańca z Gwiazdami czy You Can Dance, to jest po prostu totalnie nie moja bajka.
Jak wyglądają zajęcia z zumby?
Nie wiem jak powinny wyglądać, bo serio zumbowej teorii nigdy nie zgłębiałam. Ale mogę napisać
jak wygląda zumba z mojego punktu widzenia. Czyli z perspektywy paru lat
chodzenia do trzech różnych instruktorek – i to tyle ;P
Standardowo zumba trwa
55-60 minut, z których pierwsza piosenka często jest bardziej aerobikową
rozgrzewką, a ostatnia rozciąganiem do spokojniejszej muzyki. W te ramy pakuje
się piosenki o różnych stopniach intensywności: jest bardzo energetycznie, ale
nie non-stop! Zwłaszcza po najbardziej wypompowujących utworach wchodzi często
coś spokojnego na złapanie oddechu, często też między piosenkami jest minutka przerwy na łyk wody i
otarcie potu z czoła.
Piosenki pozostają
mniej-więcej takie same przez kilka tygodni czy miesięcy, ale z drobnymi
zmianami: na przykład co tydzień czy co dwa pojawia się nowy utwór albo
wraca jakiś stary, czasem taki którego nie pamięta nikt poza najtwardszymi
zawodniczkami.
Instruktorzy typowo raczej
nie tłumaczą za wiele: tańcząc po prostu patrzymy na ich ruchy i staramy się je
naśladować. Standardowo każdy utwór podzielony jest na małe segmenty w obrębie
których dany krok jest powtarzany kilkukrotnie, więc jest czas żeby go za
którymś razem w końcu załapać.
Ja osobiście nie przepadam za patrzeniem na siebie czy instruktora w lustrze, bo wtedy ręce i nogi już kompletnie mi się mieszają.
Najbardziej lubię, gdy instruktorka tańczy tyłem do nas i patrzę na jej plecy: wtedy strona „prawa” i „ta druga prawa” trochę mniej mi się plączą ;)
Jakie ruchy dominują w zumbie?
Bardzo, ale to bardzo
dużo zależy od instruktora.
Moja pierwsza
instruktorka poza tym, że zajmowała się fitnessem, była też wielokrotnie
utytułowaną tancerką tańca towarzyskiego, ale przede wszystkim: dziewczyną z ogromnym dystansem i poczuciem humoru. Więc u niej było z jednej
strony sporo klasycznych figur, ale z drugiej mnóstwo wygłupiania się typu
granie na niewidzialnej gitarze, ruchy łokci a la „kaczuchy”... :D W
repertuarze bazą były oczywiście rytmy latynoskie, ale było też mnóstwo popu,
dancehallu, a nawet taki klasyk jak ten:
Moja obecna instruktorka
(która może nawet to przeczyta – jakby co to pozdrawiam serdecznie!)
zdecydowanie więcej korzysta z muzyki latynoskiej i ogólnie mocno „zumbowych”
klimatów, a dla równowagi wrzuca sporo aktualnych hitów z radia: od „Havany”
Camili Cabello po „Shape of you” Eda Sheerana. Wśród kroków mamy sporo
cudownych, kocich ruchów z pogranicza sexy dance/pole dance i chyba sporo
hip-hopu (nie jestem pewna, bo jak podkreślam – na tańcu nie znam się ani
trochę).
Zdarza mi się jeszcze czasem pójść na zumbę do innego klubu, gdzie jednak panują nie do końca moje klimaty:
przypuszczam, że wynika to trochę z tego, że jest to dość mało zaawansowana
grupa, więc układy są prostsze, stosunkowo mocno zbliżone do aerobiku, a muzyka po prostu nie wpisuje się w mój gust.
A ponieważ gust można mieć inny, dla kogoś być może te konkretne zajęcia byłyby
szczytem marzeń i ten ktoś to u moich ulubionych instruktorek by się do zumby zraził.
Także warto spróbować treningów w różnych miejscach i/lub zebrać wywiad wśród
znajomych jeśli mamy taką możliwość!
Kto chodzi na zumbę?
Każdy. Naprawdę każdy.
Akurat chłopaków nie miałam w żadnej grupie, ale wiem że są i widuję ich na
przykład na maratonach zumby. Ale jeśli chodzi o wiek, budowę ciała, poziom wysportowania,
umiejętności taneczne, to widzę absolutnie pełen przekrój.
W mojej aktualnej grupie
najstarsze babki są raczej przed sześćdziesiątką, ale w poprzedniej
autentycznie była pani w wieku mojej babci. Co ważne, dla seniorów, dzieci i ogólnie
różnych grup demograficznych są też liczne podtypy zumby skierowane specjalnie
do nich. Na tę „dawną” zumbę dwie panie przychodziły z córkami na oko w klasach
1-3 szkoły podstawowej i jeśli dziewczynki nie wyrabiały, to odrobinę sobie odpoczywały,
normalna rzecz. Chociaż zumba kids też istnieje :)
Co dała mi zumba?
1. Te kocie ruchy...
Jak wspomniałam
kilkukrotnie, naturalnie jest mi i muzyce wybitnie nie po drodze: nie mam ani głosu, ani
słuchu, ani wyczucia rytmu, ani nawet podstawowej koordynacji. Dramat to mało
powiedziane.
Ale dzięki zumbie mocno
się to poprawiło. W dawnych czasach na parkiecie kompletnie nie wiedziałam co
ze sobą zrobić... Obecnie, o ile nie zostanę zmuszona do tańca w parze (na
przykład na weselu) radzę sobie znośnie. Absolutnie nic specjalnego, ale wiedząc jak
było wcześniej uważam, że to OGROMNY postęp. Gdyby te pięć lat temu ktoś mi
powiedział, że będę tańczyć tak jak obecnie to bym człowieka wyśmiała.
2. Lepsza kondycja
Przez większość życia nie
miałam za grosz kondycji i jakoś przetrwałam, więc da się. Tylko po co?
Życie jest o tyle łatwiejsze i przyjemniejsze kiedy człowiek nie dyszy po dwóch machnięciach ręką, że aż ciężko uwierzyć. Już pomijając takie społeczne kwestie (zawsze bardzo wstydziłam się, że łapię zadyszkę idąc po schodach), ja po prostu czuję się „fit”: czuję, że moje ciało jest zdrowe i że mogę na nim polegać.
Życie jest o tyle łatwiejsze i przyjemniejsze kiedy człowiek nie dyszy po dwóch machnięciach ręką, że aż ciężko uwierzyć. Już pomijając takie społeczne kwestie (zawsze bardzo wstydziłam się, że łapię zadyszkę idąc po schodach), ja po prostu czuję się „fit”: czuję, że moje ciało jest zdrowe i że mogę na nim polegać.
Kiedy obładuję się
zakupami i idę żwawym krokiem do domu po prostu cieszę się, że mogę to zrobić z
uśmiechem na ustach. Biegnę na trolejbus i nie dyszę potem przez pięć
przystanków (ale przez pięć przystanków dziwię się, że nie sapię jak parowóz). Mogę wejść na wieżę widokową we Wdzydzach rozmawiając cały czas ze
znajomymi. To są takie drobne rzeczy, które dla mnie były absolutnym mission
impossible aż do dosłownie pięciu lat wstecz. Podobnie jak w punkcie o tańcu:
dalej nie jest to nic specjalnego, ale wiedząc jak było nie sposób mi nie
cieszyć się z poczynionych postępów.
3. Spalanie kalorii na zumbie
Tak tu piszę o tej
zumbie, crossficie i tak dalej, ale muszę Wam coś wyznać: nie jestem za
szczupła. Nie opisałabym się też jako puszystej, ale zdecydowanie kawał ze mnie
baby i to mimo tego, że od tylu lat ćwiczę 2-3 razy w tygodniu. Nie mam z tym
problemu, nie jestem na żadnej redukcji; jak trochę przybiorę to potem po
prostu trochę bardziej się pilnuję i zasadniczo trzymam wagę.
Prawda jest taka, że
absolutnie kocham jeść. Nawet nie że jakieś bardzo kaloryczne rzeczy (chociaż
jasne, że mam swoje słabości), ale po prostu lubię zjeść dużo. Jak fasolka
szparagowa, to bez zasmażki, ale za to całe wiadro. Jak truskawki, to bez
cukru czy śmietany, ale za to kilogram na jedno podejście. Jak szakszuka, to z
całej puchy pomidorów, z warzywami, trzema jajkami, całą bagietką. Wiecie o co
chodzi.
No i nie ukrywam, że
zaczynając uprawiać jakikolwiek sport to z tyłu głowy myślałam sobie: o, to
teraz będę mogła zjeść więcej i nie tyć ;D I tak właśnie było. Jeśli wyciśniemy
z siebie naprawdę wszystko, to na jednej zumbie można spokojnie spalić 600 kcal. W
dawnym klubie zumba była trzy razy w tygodniu, więc mimo iż jadłam jak chłop, to
i tak pomału chudłam. W nowym klubie jest tylko dwa razy w tygodniu, a trzeci mam już gdzie indziej, z tą grupą do której nie do końca pasuję :) Więc obecnie nie
chudnę, ale i nie tyję, a jem pewnie tyle co postawny facet.
Więc jeśli chcesz stracić
na wadze albo móc więcej zjeść jak ja (;D), to zumba jest świetnym wyborem. To
trening typu cardio, więc mięśnia na tym za bardzo nie zbudujemy, ale ogólne
wzmocnienie i wysmuklenie sylwetki jest rzeczą oczywistą.
4. Pewność siebie, body positivity, samoakceptacja
Na pewno wynika ona
trochę z wyżej wymienionych rzeczy: ciało wygląda lepiej, ładnie się rusza,
jest sprawne: wszystko to ma znaczenie.
Ale mam przeczucie
graniczące z pewnością, że najwięcej dobrego zrobiła dla mnie atmosfera silnego
„girl power”, którą czuję na każdej zumbie. Pierwsza instruktorka skutecznie zachęcała
nas do tego, żeby w określonych momentach chórem śpiewać albo wykonywać okrzyki
a la chórki do tej czy innej piosenki. Do tego te wszystkie głupiutkie gagi
sprawiały, że nie sposób było się nie otworzyć, nie uśmiechnąć, nie wyluzować.
Na zajęciach na które
chodzę obecnie, jest mnóstwo kobiecych, seksownych ruchów, dzięki którym absolutnie
pokochałam moje ciało. Myślę, że bardzo pomaga też widok innych babek na sali:
we wszystkich kształtach, rozmiarach i kolorach, a wszystkie wydają mi się
takie ładne i uwodzicielskie, kiedy kołyszą biodrami, trzęsą pupami, klaszczą i
wirują. Widząc jak pięknie to wygląda sama automatycznie wyciągam kij z tyłka i
robię to co one, z lepszym lub gorszym skutkiem ;) Widzę ogromny przeskok w samoocenie, który odbył się pod okiem mojej aktualnej instruktorki i jestem jej za to ogromnie wdzięczna.
Przed Tobą pierwszy trening zumby? Jak się przygotować?
Powiem tak: ogólnie żadne
przygotowanie nie jest potrzebne. Na swoje pierwsze treningi poszłam tak
niedoinformowana, że właściwie nie skumałam kiedy z rozgrzewki przeszłyśmy w
zumbę i po kwadransie wydyszałam do jednej z przyjaciółek: długo jeszcze potrwa
ten aerobik? Tak bardzo nie znałam nawet najbardziej podstawowych elementów
tańca, że nie rozpoznałam ich nawet kiedy sama je wykonywałam ;D Ale jeśli
miałabym komuś dać jakieś wskazówki, to czemu nie.
1. Do rozważenia, tak bardzo ewentualnie: obadać
sobie podstawowe kroki. Można to zrobić nawet z filmiku na YouTube, choć warto
podkreślić że ani nie wyczerpie on tematu, ani nie ma gwarancji że te kroki się
faktycznie u naszej instruktorki pojawią. No ale jeśli mamy naprawdę dwie lewe
nogi, to nawet głupi V-step warto w domu przećwiczyć.
2. Na miłość boską, stań w pierwszym rzędzie!
Ja wiem. Ja rozumiem.
Idąc na trening tego typu wydaje nam się, że jeśli staniemy gdzieś na przedzie
to każdy będzie na nas patrzył i każdą pomyłkę będzie miał jak na dłoni.
Idziemy więc do tyłu, z żelaznym postanowieniem, że jak już będziemy wymiatać
to z dumą przejdziemy do pierwszego rzędu.
Niestety, stojąc z tyłu
mocno utrudniamy sobie obserwowanie instruktorki: jeszcze pół biedy jak dobrze widzimy
górną połowę jej ciała, bo i z tym bywa różnie. Ale szczególnie na początku
najważniejsze są nogi, bo zdecydowanie łatwiej jest wypaść z rytmu jeśli źle
zrobimy kroki niż jeśli źle machniemy ręką. Uważam, że ZAWSZE pierwszy rząd
jest lepszy niż ostatni (bo skoro piosenki się zmieniają, to nawet stały bywalec nie zna calutkiego
treningu na pamięć), a dla początkującego to już w ogóle.
I zapewniam: o ile
nie zaliczymy naprawdę spektakularnej wtopy typu przewrócenie się albo pęknięte na tyłku
spodnie, nikt nie zwróci na nas specjalnej uwagi. Każdy jest mocno skupiony na
tym by samemu ogarniać i trzymać tempo, więc mało patrzy się na otoczenie. A
nawet jak się kątem oka zauważy czyjąś pomyłkę, to momentalnie się o tym
zapomina: nawet w zaawansowanych grupach co chwilę się ktoś myli, ba! same instruktorki czasem jadą na takim autopilocie, że w głębokim zamyśleniu
zaczynają się plątać i nikt nie ma z tego żadnego niezdrowego ubawu! :)
3. Może hips don't lie, ale to nogi są najważniejsze
Na samym początku
bardzo polecam skupić się właśnie na samych nogach. Bywa, że na zumbie wchodzą
elementy aerobiku, stepu i tak dalej, więc jeśli wszyscy idą ten krok czy dwa w
lewo a my nie, to nie dość że możemy na siebie powpadać, to jeszcze na bank
wypadniemy z rytmu – a na samym początku ciężko go załapać na nowo. Z czasem
dodajmy mocną pracę rękoma, proste plecy, napięty brzuch. Potem jeszcze
podkręcimy sobie śrubę: pogłębimy squaty, nogi będziemy podnosić wyżej, machać
mocniej. Poprawi się nam technika, zaczniemy izolować grupy mięśni/części cała,
do wykroków dodamy pracę biodrami, wszystkie te ozdobniki.
Ale z moich doświadczeń
wynika, że na samym początku super jest nie trzymać się kurczowo każdego małego
ruchu jaki robi instruktor, a skupić się właśnie na jego nogach :)
4. Pomyłka? Phi, bez paniki
Jeśli się pomylimy, to nie panikujemy: bierzemy oddech i równamy do reszty grupy.
Ja mam jakoś tak, że prawie zawsze robię wszystkie obroty w złym kierunku oraz prawie zawsze zaczynam nową sekwencję od złej nogi. No tak już mam, i już. I nic sobie z tego nie robię. Jak mam już oderwać nogę od ziemi i widzę, że to znowu nie ta co trzeba, to robię taką maleńką pauzę i za chwilę podnoszę ją razem z całą grupą – dziewczyny zmieniają nogę, a ja po prostu zaczynam dany segment z małym opóźnieniem.
Ja mam jakoś tak, że prawie zawsze robię wszystkie obroty w złym kierunku oraz prawie zawsze zaczynam nową sekwencję od złej nogi. No tak już mam, i już. I nic sobie z tego nie robię. Jak mam już oderwać nogę od ziemi i widzę, że to znowu nie ta co trzeba, to robię taką maleńką pauzę i za chwilę podnoszę ją razem z całą grupą – dziewczyny zmieniają nogę, a ja po prostu zaczynam dany segment z małym opóźnieniem.
A kiedy mamy na przykład
zakręcić biodrami jak przy hula hoop i ja robię to w złą stronę, to już w ogóle
mam na to wylane. W żaden sposób na tym nie tracę, a po prostu łatwiej mi
trzymać rytm gdy nie skupiam się na takich pierdołach.
5. Słuchaj piosenek z zumby w domu
Rzecz, której nigdy
nie robiłam, a w sumie powinnam była: warto sobie muzyki z zumby posłuchać w
domu. Przeciętny utwór składa się z kilku zwrotek, łączników (ang. bridge),
refrenów i tak dalej. Dobra instruktorka tworząc układ bardzo mocno sugeruje
się tą strukturą i pojawienie się w układzie nowego czy innego ruchu ma ścisły
związek z muzyką.
W tych sporadycznych
okazjach, kiedy na zumbie pojawia się nowa piosenka i ja ją jakimś cudem znam,
zbliżając się do refrenu już wiem, że zaraz będzie zmiana i ile może ona
potrwać. I to potrafi naprawdę sporo pomóc! Osobiście muzyki latino wprost nie cierrrpię,
więc słucham muzyki z zumby naprawdę rzadko. Ale kiedy wejdzie nam Bruno
Mars, Dua Lipa, Sean Paul czy Jason Derulo to jestem w siódmym niebie: może nie
wszystko to są całkiem moje klimaty, ale słucham tego bez bólu zębów i potem na treningu
jest mi sporo łatwiej!
***
Jakby coś, to tutaj na stronie TVP od 1:50 jest materiał o zajęciach z zumby w moim klubie i nawet sporo mnie widać na filmie ;D Mam brzoskwiniowy top i długie, czarne legginsy; możecie zobaczyć jak to wygląda w praktyce.
Jestem bardzo ciekawa: byłyście kiedykolwiek na zumbie? Słyszałyście o tej formie treningu, jak się Wam kojarzy? Może macie jakieś pytania na które tu nie odpowiedziałam?
Z chęcią się zapiszę jak będzie gdzieś u nas niedaleko mnie :)
OdpowiedzUsuńAż mam ochotę się wybrać ;)
OdpowiedzUsuńJako absolutna lama tańców i ktoś nie cierpiący aerobiku poczułam się zachęcona i pokrzepiona na duchu :D
OdpowiedzUsuńJak na razie ze sportów to do gustu przypadły mi energiczne spacery, kręcenie hula-hoopem i ćwiczenie mięśni Kegla (bo można ćwiczyć leżąc w łóżku :P ), ale rozglądam się za czymś angażującym intensywniej całe ciało.
Po pierwszych paru słowach wyczuwam bratnią duszę... ;)
UsuńHmm, na zumbie byłam może dwa razy - ale nieco się zraziłam... tylko i wyłącznie dlatego, że grupa jak widać była już zgrana (wytańczone miały wiele treningów razem) i czułam się raz, że obco, dwa nie nadążałam za zbyt zaawansowaną grupą. Nie poszłam potem nigdzie indziej bo jak już wspomniałam zraziłam się, a że osobą zbyt aktywną też nie jestem to i każda wymówka żeby zostać w domu była dobra ;-) Jednak nie wykluczam, że kiedyś - gdy ogarnę się życiowo - to pójdę na jakieś zajęcia.
OdpowiedzUsuńMoże powinnam tę rzecz dodać do posta, bo to w sumie mega ważne spostrzeżenie: nie oszukujmy się, na początku będziemy absolutnie beznadziejne. Nie ma opcji, żeby od pierwszych czy drugich zajęć ogarniać tak samo jak reszta grupy :) Trzeba to po prostu przeczekać.
UsuńŻałuję, że nie mam nigdzie miejsca blisko domu, żeby tak wyjść, bo wszędzie mam daleko, ale to też takie tlumaczenie :D Chociaż Zumbę lubiłam i przyjemnie mi się chodziło :)
OdpowiedzUsuńUwielbiam zumbę! Potrafi dodać mi energii nawet, gdy jestem zmęczona, chora itp.
OdpowiedzUsuńI żałuję, że zlikwidowano zajęcia, na które chodziłam (grupa się rozeszła). Muszę teraz poszukać czegoś w pobliżu, bo w domu to jednak nie to samo ;)
Parę razy zdarzyło mi się ćwiczyć zumbę w domu (jak na przykład trening przepadł z powodu święta narodowego czy coś), ale w ogóle mi to nie leży :( Ale może masz jakieś sprawdzone kanały gdzie mają fajne układy?
UsuńPodpisuję się pod tym wpisem swoimi łapkami! U mnie było niemal identycznie! Na zumbę wyciągnęła mnie koleżanka Chłopa ze studiów, a to wszystko było na sali na siłowni 5 minut od mojego studenckiego mieszkania. Dodatkowo instruktorem był FACET! Byłam w szoku jak to możliwe, ale zakochałam się w nim (że w jego tańcu, co nie ;p)! To był/jest bardzo pozytywny człowiek, taki który dawał wszystkim uśmiech i dobrą energię, no i hmm było na czym oko zawiesić ;P Pamiętam, że bałam się do niego podejść.. (ja się bałam, stara baba).
OdpowiedzUsuńPamiętam moje pierwsze zajęcia, jestem taka sztywna w tańcu, myślałam że się nie uda, ale nie poddałam się i dzięki uporowi koleżanki naprawdę chodziłyśmy 2x w tygodniu bez wymówek. Pokochałam to <3
Niestety po jakimś czasie zmienił się prowadzący i to już nie było to, nie było tej energii, chemii i magii i jakoś samo się rozeszło po kościach. Po powrocie do PL mam zamiar wrócić i kontynuować treningi ;) To również chyba sport dla mnie ;)
Co do pierwszych zajęć, to mogłabym dodać jeszcze: buty, buty i jeszcze raz buty. Wygodne, stabilne i nie śliskie ;) Potem wszystkie będzie łatwiejsze ;D
No, pewnie porządne buty można by dać jako absolutną podstawę przy każdym sporcie ;D Chociaż ja dopiero w tym roku kupiłam sobie dobre, wszystkie te lata wcześniej ćwiczyłam w takich za 30 zł z Lidla i też było git ;D Ale tak to jest jak zajęcia są naprawdę super, po prostu mniej się zwraca uwagę na takie rzeczy.
UsuńChodzisz na zumbę? Wow, ale czad :D Ja chodzę już od chyba 7-8 lat :D To moja ulubiona aktywność fizyczna, kocham tę muzykę, te ruchy jak z buszu wymieszane z latino. :-) Ja jestem tym twardym zawodnikiem co pamięta wszystkie układy, haha :D Bo u nas też tak to wygląda, że instruktorka wraca do starszych układów :-) Kilka miesięcy temu zaczęłam trenować również "strong by zumba" - to nowość w Polsce, niby muzyka z zumby, kroki niektóre też, ale masz w trakcie masę ćwiczeń wzmacniających. To działa na zasadzie interwałów - szybka piosenka - wolna, utwór taneczny cardio, przeplatany z utworem siłowym. Rewelacyjne efekty są po tym jeśli chodzi o sylwetkę! :-) Dla mnie zumba w pewnym momencie przestała już być wyzwaniem kondycyjnie, ale nic tak mnie nie nastraja pozytywnie do życia jak właśnie zumba :-) Buziaki :*
OdpowiedzUsuńMuszę się rozejrzeć za tą zumbą stron w takim razie, chociaż jestem raczej pewna że w sensownej odległości od mieszkania mam tylko warianty gold (dla seniorów) i kids ;P
UsuńA gdzie chodzisz teraz Aniu? :)
OdpowiedzUsuńKurczę, ja to też taka nieskoordynowana, ale chyba moją największą obawą jest właśnie wstyd przed innymi :)
Napiszę Ci prywatnie :)
UsuńI naprawdę, nie ma czym się przejmować. Każdy się myli, to jest ten sam poziom wstydu co potknięcie na ulicy. Rzecz tak powszechna, że chyba nikt jej serio nie traktuje jako jakiegoś blamażu :)
Na zumbie nigdy nie byłam, ale przeczytałam ten post z ogromnym zainteresowaniem, bo normalnie zarażasz tą energią! Aż mam ochotę spróbować!
OdpowiedzUsuńBogusia, dajesz, idziemy razem tam gdzie Ania chodzi! Będzie nam raźniej, a zapewniam, że jestem total żółtodziobem! :)
UsuńDziękuję za podzielenie się swoim doświadczeniem z zumbą. Obecnie szukam sposobów, aby Zumba była dla mnie, ale trudno mi się zmotywować.
OdpowiedzUsuń