Czerwiec za nami, a więc czas na kolejne półroczne denko. Dużo hitów zarówno starych, jak i nowych. A bubli tylko kilka! Zaczynamy ♡
Włosy
Jestem pod ogromnym wrażeniem tego, że mam w tej chwili naprawdę długie i gęste włosy, a zużyłam jakoś podejrzanie mało kosmetyków... O ile nie jest to mój błąd to mam nadzieję, że tendencja się utrzyma!
Większości produktów nie muszę przedstawiać, bo maski Bingo Spa, Kallos, Biovax, Garnier Fructis Banana, Ziaja Kozie Mleko to na tym blogu klasyka. Ukochane odżywki Anwen i szampon Batiste dla brunetek również.
Z nowości do omówienia mamy:
- sosnową ziołomyjkę firmy kosmetyki DLA, czyli jeden z lepszych szamponów w kostce jakie znam;
- szampon z dziegciem Vital Pharma, który dorzuciłam do wirtualnego koszyka dla darmowej przesyłki, a który całkiem fajnie pomógł mi z chorującą na początku roku skórą głowy;
- odżywkę w kostce Herbs&Hydro, która całkiem przypadła mi do gustu;
- płynną wersję serum Anwen Happy Ends, które mnie mega zawiodło – wersji stałej nie dorasta do pięt!
Cera
Oczywiście jak na ceromaniaczkę przystało – tu produktów zebrało się najwięcej. Rzućmy okiem najpierw na te, które już dobrze znacie:
- trzy emulgujące myjadła od Bandi, Resibo oraz Fluff pokazywałam we wpisie z olejkami myjącymi;
- olejek Avon Cannabis Sativa dodatkowo w osobnej recenzji olejków myjących z Avonu;
- peelingujący żel/pastę Tołpa we wpisie o kiepskich myjadłach do twarzy;
- multifunkcyjny peeling z Resibo na przykład we wpisie o dobrych peelingach enzymatycznych do twarzy;
- maseczkę z Resibo czy esencję Bielenda Fresh Juice w tekście o ulubionych zestawach twarzingowych;
- sera The Ordinary z argireliną oraz Buffet w analizie porównawczej The Ordinary z Revolution Skincare;
- serum z retinolem Perfecta w tekście o kosmetykach z retinolem dostępnych stacjonarnie;
- krem z retinalem Avene podobnym tekście, tym razem o kosmetykach z retinalem (retinaldehydem), przy czym jestem praktycznie pewna że coś tu poplątałam i część z tych kremów zużyłam jeszcze w 2020. Ale nie umiem powiedzieć ile dokładnie...
- serum Liq CC Light w hymnie pochwalnym na cześć dwóch najlepszych ser z witaminą C;
… a o olejku herbacianym stosowanym np. punktowo na wypryski wspominałam wielokrotnie. Chociaż ten zużyłam ostatecznie jako dodatek do prania majtek menstruacyjnych, ale może o tym innym razem.
Przejdźmy jednak do tego, co tygryski lubią najbardziej – a więc nowości!
W sumie większość z nich znajdziecie w mojej tegorocznej aktualizacji pielęgnacji twarzy. Przewijają się w niej płyn micelarny Bioderma (opisany przeze mnie również w zestawieniu najlepszych płynów micelarnych), krem pod oczy Perfecta Azjatica, peptydowy krem z SPF 30 Erin's Faces, pianka Stara Mydlarnia, krem na noc Fluff.
Przedstawić muszę zatem pięć produktów:
- krem Avene Cicalfate, którym ratowałam skórę grymaszącą czasem podczas wprowadzania retinalu;
- krem Peptaronic to leciutki kremo-żel, o którym pewnie kiedyś napiszę jeszcze osobno;
- serum z witaminą C The Ordinary kupiłam z myślą, że będę masować nim szyję i dekolt, ale jednak takie podejście nie spodobało mi się i trochę je męczyłam;
- krem z filtrem Isdin Pediatrics był kiedyś mega hitem, ale zanim go wypróbowałam przeszedł zmianę składu. Ja jednak wyparłam z umysłu krytyczne opinie i na siłę kupiłam go, po czym okazało się że owszem ładnie zastyga, ale KAŻDY dotyk sprawia że kulkuje się i schodzi ze skóry w formie nieestetycznych farfocli. Zużyłam na szyję i dekolt, ale nawet wtedy mi to przeszkadzało. Do cery był bez szans. Teraz chyba znowu zmienił formułę i znowu jest fajny, ale mam takie zapasy kremów z filtrem, że nieprędko go kupię...
- peptydowe serum Bielenda było fajne, ale zostawiło w mojej głowie pewien niesmak. Będzie recenzja (nie obiecuję kiedy).
Zużyłam też sporo próbek, bo nie chcę już nigdy dopuścić do tego, co miałam do niedawna. Większość z tych produktów była mi znana i dosłownie dla każdego z nich widziałabym zastosowanie (choć oczywiście u różnych grup docelowych).
Zęby
Ostatnie denko ukazało mi zatrważający widok: pięć i pół tubki pasty do zębów. Postanowiłam, że czas to zmienić i przerzuciłam się na pasty do zębów w słoiczkach. Zaczęłam od past Ben&Anna i jestem nimi zachwycona! Nie są może zbyt tanie (kosztują ok. 25 zł), ale może to i lepiej, bo zwykłej pasty do zębów zużywam na pewno za dużo. Tę trochę bardziej „szanuję”, zwłaszcza że jest bardzo przyjemna w użytkowaniu i ma fajny skład.
Nie mogę tego powiedzieć o paście Lilla Mai, którą kupiłam bez wczytywania się w opis i srogo się rozczarowałam. Nie jest to (jak Ben&Anna) w miarę klasyczna pasta do zębów, tylko papka z sody oczyszczonej i oleju kokosowego z niewielkimi domieszkami. Nie cierpiałam jej używać, a już latem jest maksymalnie niepraktyczna: płynna zawartość słoiczka nie da się sensownie nałożyć na szczoteczkę, soda i inne ścierniwo są na jego dnie, a włożenie do lodówki poskutkuje jedynie zrobieniem z produktu kamienia. Słoiczek stłukłam niechcący gdzieś 1/3 przed końcem opakowania, ale płakać za tą pastą nie będę. Niestety, w zapasach mam jeszcze jeden bardzo podobny produkt będący efektem równie nieopatrznego zakupu...
Skoro już przy bublach jesteśmy to bambusowej szczoteczki Mohani również nie polecam. Rozczapierzyła się w okamgnieniu, a dla porównania od dobrych kilku miesięcy mam podobną szczoteczkę z Jyska i efektów użytkowania praktycznie nie widać! ♡
Nić dentystyczna Oral-B Pro Expert to mój hit od 2016 roku – klik! Szczoteczkę elektryczną też mam w dalszym ciągu tę samą, którą w tamtym poście widać.
Kosmetyki kolorowe
Zużyłam ich – jak sądzę – całkiem sporo! Dwa produkty do cery: sypki puder Eveline Matt My Day Peach oraz cień Inglot 395, którego ja używałam jako namiastkę rozświetlacza zanim podjęłam decyzję o wprowadzeniu tego elementu do mojego codziennego makijażu. Puder miał poważny minus: dawał na skórze widoczny brzoskwiniowy kolor. Przydatny jeśli mamy np. zbyt żółty podkład, ale ja podkładów nie używam w ogóle i puder od mojej cery odznaczał się dość wyraźnie.
Inglot 395 to fajny cień i niezgorszy rozświetlacz dla takich niezdecydowanych jak ja – pod warunkiem tego, że mają podobnie jasną i chłodną karnację.
Zużyłam też cienie do powiek: Kobo 115 Orient Brown, Glam Shop „Orzech laskowy” oraz puder Inglot 503, którego ja używam zamiast matowego, cielistego cienia będącego podstawą większości tradycyjnych makijaży oczu. Jest to wersja bardzo ekonomiczna niż dokupowanie kolejnych „matowych cielaków” ;)
Kobo 115 to bardzo ciepły brąz czyli kolor, który w mojej kolekcji przewija się kilkukrotnie. Postanowiłam zdenkować go ze względu na dość długi staż: miałam go już w tym (klik!) wpisie z 2016 roku.
Orzech Laskowy to jak dotąd jedyny cień z Glam Shopu który mi się nie sprawdził. Kolor jest obłędny, apetyczny, jak nadzienie drogiej praliny. Niestety w trakcie noszenia warzy się/rozwarstwia, to znaczy baza kolorystyczna oddziela się od połyskujących drobinek które zbierają mi się w zmarszczkach powiek. Szkoda!
Zużyłam też dwie kredki do oczu: brązową z Eveline oraz cielisty kohl z Oriflame, a także trzy opakowania tuszu do rzęs: dwa z nich to moja ulubiona wodoodporna maskara Delia, a jeden to naturalna Felicea której używałam w weekendy.
Oczywiście jak zawsze nie mogę nie wspomnieć o naszej grupie Project Pan Polska, w której wzajemnie motywujemy się do zużywania kosmetyków kolorowych do końca! Cztery z widocznych powyżej wyrzutków zużyłam w ramach naszego grupowego wyzwania ♡
Dłonie (i stopy)
Zużyłam pięć mydeł w kostce! Protexów więcej nie kupię, bo ich śliskie opakowanie nie wygląda jak coś, co dałoby się sensownie recyklingować. Te biedronkowe Lindy są naprawdę fajne! A widoczny na dole patyczek to pozostałość po zwykłym glicerynowym mydełku od przedstawiciela farmaceutycznego.
Od przedstawiciela dostałam też mandarynkowy krem do rąk ze Starej Mydlarni – bossski! Już samo działanie okej, ale ten zapach! Wchłaniał się tak szybko, że trzymałam go na biurku w pracy – a to jest funkcja tylko dla wybranych.
W tym celu kupiłam na przykład serum do rąk Paese, bo mając w pamięci serum Tołpa Dermo Mani liczyłam na ultralekką konsystencję. Było to jednak totalne przeciwieństwo: był to odżywczy tłuścioch do stosowania wyłącznie na noc.
Mini krem Brasil z Eolab był moim kremem do torebki, również sympatyczna rzecz.
Krem do stóp Ziołolek Linourea z 30% mocznika to mój hit nad hity: pojawia się tu nie pierwszy raz i na pewno nie ostatni :)
Ciało
Dokańczanie Hibiskusa z Ministerstwa Dobrego Mydła zajęło mi sporo czasu, potem weszło nagietkowe mydło Sylveco, którego opakowanie widoczne będzie (z mojego błędu) dopiero pod koniec wpisu.
Do nawilżania ciała używałam głównie albo naturalnych olei (krokosz widoczny na końcu), albo maseł (jaśminowy balsam do ciała w kostce z Orientany było mega!), ale dostałam też od przedstawiciela farmaceutycznego lubiany przeze mnie Poldermin Hydro – widziałyście go tu już nie raz. Więc ani o nim, ani o płynie do higieny intymnej Facelle nie będę się już rozwodzić.
Spływ kajakowy podczas urlopu okazał się tak z trzy razy dłuższy niż zakładałam, więc poparzyłam sobie nogi i z braku laku ratowałam się kupionym naprędce „kefirem” Soraya. Był fajnym balsamem do ciała, ale czy jakoś wyraźnie przyniósł ulgę albo przyspieszył gojenie? Ciężko mi stwierdzić. Cudotwórcą nie jest na pewno.
O izraelskim błocie z Morza Martwego czy próbce balsamu antycellulitowego FM Group też ciężko wypowiedzieć się, skoro używałam ich tylko raz. :)
Inne
Pumeks marokański z Rossmanna stłukłam, ale z radością kupię nowy. W tym nie podobał mi się fakt, że część jego powierzchni była pokryta wypustkami o mniejszej porowatości, więc musiałam aktywnie podejmować decyzję o tym jak go złapać i przyłożyć do stopy. W moim odczuciu przy pumeksach pokrytych równomiernymi wypustkami jest to łatwiejsze i szybsze, więc na pewno tym razem na zakupach zwrócę na to uwagę. Dla porównania: miałam taki (klik!), a chcę taki (klik!).
Ekopatyczki i ekopłatki kosmetyczne Isana mimo wszystko polecam. Oczywiście nie dorównują komfortowi użytkowania swoich szerzej dostępnych odpowiedników: kartonowy trzon patyczka potrafi się zgiąć, a płatki są delikatne i mają tendencję do rozwarstwiania się. Ale biorąc pod uwagę korzyści dla planety mogę się z tym pogodzić i będę do nich wracać.
Olej z krokosza dostałam od firmy farmaceutycznej i zużyłam na różne sposoby: przede wszystkim do olejowania włosów i zamiast balsamu do ciała. Zapach może nie jakiś wybitny, ale nie raził mnie.
Pomadka ochronna Melisa nie tylko miała nieprzyjemne dla nosa woń i smak, ale wręcz chyba podsuszała mi usta :( Do gustu nie przypadły mi też arabskie perfumy Neroli, bo chyba ten rodzaj zapachów to nie moja bajka. Za to próbka Gucci Bloom mnie oczarowała!
Olejek Isana pod prysznic idzie u mnie do mycia gąbek i pędzli, bardzo go do tego lubię. A opakowanie po mydle Sylveco zaplątało się tu przez pomyłkę – zużyłam je normalnie do ciała ;)
Rzutem na taśmę(kosmetyki zużyte w ostatnim tygodniu)
Wpis miał ukazać się tydzień temu, ale jak ostatnio zawsze bywa - życie weszło mi w paradę. Więc zrobione tydzień temu zdjęcia lekko się zdezaktualizowały, bo do kilku kategorii doszły nam dodatkowe produkty:
- Włosy - maska Kallos Jasmine, którą kupiłam wyłącznie ze względu na zapach - niestety, okazał się on raczej sztuczny, a maska bardzo meh.
- Cera - zużyłam jeszcze jedno opakowanie serum z argireliną The Ordinary;
- Makijaż - zdenkowałam bronzer Inglot Freedom System 505 (już drugi raz!), odżywkę do rzęs/bazę pod tusz Eveline oraz brązowy żel do brwi Joko Brows Gel w kolorze Chocolate;
- Zęby - po ponad roku użytkowania skończyła mi się wreszcie koncentrat płukanki do ust Hydro Phil Herbal Mouth Wash (mam już kolejne jej opakowanie);
- Ciało - w przedostatnim denku pochwaliłam się, że moje obecne opakowanie blokera Ziaja ma sprawną kulkę i porównaniu do poprzedniego nie rozlewa produktu. Krótko potem się to zmieniło ;P W związku z czym to opakowanie również wystarczyło mi na rok zamiast na bite dwa jak to było za pierwszym razem. Tym niemniej hit pozostaje hitem!
***
Patrząc na to denko odniosłam początkowo wrażenie, że jest ono wyjątkowo skromne w porównaniu do poprzednich. Pobieżne policzenie zużytych produktów wyprowadziło mnie z błędu, ale jednego jestem pewna: opakowań PLASTIKOWYCH jest na pewno wyraźnie mniej, na oko - 1/3 opakowań była z innych surowców (a pół roku temu była to mniej-więcej 1/4). Więc jakiś mały postęp mamy! :) Bardzo chciałabym żeby ta tendencja utrzymała się.
A Wy? Zwracacie uwagę na to z czego są opakowania kosmetyków które kupujecie? Oczywiście nie martwcie się, że będę dla Was zgryźliwa jeśli nie ;)
Ogromne denko, gratuluję! :)
OdpowiedzUsuńWow ile rzeczy do oceny! U mnie zwykle tyle byłoby przez 2 lata chyba:) Też lubię Bloker Ziaji bo jako jedyny z takich specyfików spisuje się u mnie dobrze i ma fantastyczną cenę.
OdpowiedzUsuńTrochę produktów miałam z tej sporej listy :). Ja staram się zwracać uwagę, ale w tej kwestii mam jeszcze dużo do poprawy niestety. Jak tak patrzę, to mam wrażenie, że moje zestawienie z takiego okresu jednak byłoby skromniejsze :P
OdpowiedzUsuńojeeej ale duże denko! :D u mnie tych kosmetyków jest zdecydowanie mniej :P
OdpowiedzUsuńChętnie zakupię maskę Bingo Spa ;)
OdpowiedzUsuńU mnie tych kosmetyków jest zdecydowanie mniej, ale staram się trzymać tylko tych najbardziej potrzebnych, by uniknąć bałaganu w łazience.
OdpowiedzUsuń